Przejdź do głównej zawartości

Panowie, właśnie rozmawialiśmy z Absolutem czyli ewangelie w ręku filozofa w XXI wieku (wersja z 3.12.2014)



Mojej żonie Joannie
i naszemu synowi Karolowi

Jeśli będziecie Mnie szukać, znajdziecie Mnie.
Jr 29,13

Potem przychodzą do ciebie, tak jak lud przychodzi na zgromadzenie. Mój lud siada przed tobą, słucha twoich słów, ale według nich nie postępuje, bo mają na ustach słowa pełne miłości, ale myślą tylko o zysku. Jesteś dla nich jak ten, kto ma ładny głos i pięknie śpiewa o miłości przy akompaniamencie cytry. Słuchają twoich słów, ale według nich nie postępują. Gdy jednak spełni się to, co zapowiadasz, przekonają się, że mieli między sobą proroka.
Ez 33,31-33

O Jezu (…). Jakże cierpię, że w ogóle podjąłem ten problem. To jest zbyt ciężkie dla mnie, jestem przecież tylko człowiekiem, a Ty? Ty jesteś kimś więcej. Powiedz mi zatem, kim jesteś?
Ernest Renan  (tł. Józef Tischner)

pozwól nam oglądać cuda
Mi 7,15

0. Wstęp

Przeglądając niniejszą książeczkę czytelniczka/czytelnik określi ją pewnie jako ‘komentarz do tak zwanych ewangelii kanonicznych’. Pomysł na nią przyszedł mi do głowy niedawno, chociaż już w 2008 roku planowałem coś zbliżonego do niej – plany te jednak szybko zmieniłem, bo inne pilne rzeczy wymagały pracy. Z wykształcenia jestem filozofem i zawsze intrygowało mnie,  że wcale niemała grupa filozofów zabierała się za komentowanie ewangelii (czy w ogóle biblii), niekoniecznie wprost, ale pośrednio: choćby Kant i Hegel, by wymienić nazwiska z pierwszych półek filozoficznych. Plaga tzw. Leben-Jesu-Forschuung nie jest, wbrew pozorom, jakimś specyficznie niemieckim zjawiskiem; przykładem choćby francuski filozof Ernest Renan[1]. Także w bliższych nam czasach podobną problematykę podejmują filozofowie, także polscy, i – co ciekawe – niewierzący (Helena Eilstein[2] czy Ewa Bińczyk[3]). Nie trzeba widać być wierzącym, aby uznać, że nie tylko Arystoteles, Spinoza, Kant czy inny wielki klasyk zasługuje na komentarz.
Pewnym brakiem tej książeczki jest może to, że postanowiłem nie włączać do niej zarysu systemu filozoficznego, który uważam za najlepiej uzasadniony, bo ma nadzieję ukazać się w postaci odrębnego artykułu[4]. Najlepiej byłoby jednak czytać te dwa teksty razem, gdyż w mojej siatce przekonań (potocznie – w mojej głowie) stanowią całość organiczną, by rzecz wyrazić filozoficznie. Przy okazji, nie mogę tu powstrzymać się od trochę cierpkiej uwagi, że w polskiej literaturze teologicznej – a przynajmniej w tej, z którą się zetknąłem – dominuje przejęty z niemieckiej teologii koszmarny „slang” (typu: „W historiozbawczym samoudzielaniu się wewnątrztrynitarne samoudzielanie się obecne jest w świecie w nowy sposób (…). Ważne jest zatem zachowanie tak wobec Trójcy immanentnej charakteru łaskawo-wolnego, jak i kenotycznego charakteru Trójcy ekonomicznej i tym samym właściwe ocenianie immanentnej tajemnicy Boga w (nie: za) Jego samoobjawieniu się”[5]). Mam nadzieję, że niniejsza pracka pokazuje, że wiele ważnych rzeczy można powiedzieć prościej.
Cytuję biblię za tzw. biblią paulińską – polecam zresztą tę wersję choćby z uwagi na same komentarze[6]. I jeszcze dwie rzeczy: nie zajmuję się kwestią tak zwanego wypełnienia proroctw starotestamentalnych, bo w tejże biblii przy tekstach Starego Testamentu (= ST) są podane adresy stosownych wersetów Nowego Testamentu (= NT; nie wszystkie, warto zaznaczyć, ale wystarczająco wiele). Po drugie, zbyt długi byłby spis osób, którym chciałbym podziękować za inspirację; niech wystarczą tu dwa nazwiska: Tim Chappell i Srećko Kovač. I – ma się rozumieć – pragnący zapewne zachować anonimowość użytkownicy forów internetowych i serwisów społecznościowych :)


1. Ewangelia Mateusza
Gdyby wskutek jakiejś katastrofy wyginęły wszystkie egzemplarze ksiąg NT (także w postaci elektronicznej bądź dowolnej innej, włączając w to taki nośnik, jak ludzka pamięć) – a nawet fragmenty ksiąg – z wyjątkiem jednej jedynej ewangelii (dajmy na to, według Mateusza[7]), wystarczyłoby to, aby dowiedzieć się wystarczająco wiele o Jezusie chrześcijan. Spróbujmy zacząć właśnie od tej ewangelii.
Na pierwszej stronie uderzać może czytelnika wiele rzeczy – zależy to od mnóstwa czynników, które powodują takie a nie inne, mówiąc ogólnie, „nastawienie umysłowe”. Mnie uderza (ostatnio)…seks. Chrześcijaństwo dzisiejsze uważane jest często za religię szczególnie wrogą seksualności. Bierze się to stąd, że wiele (choć nie wszystkie) kościołów chrześcijańskich ośmiela się nie tylko przyznawać do, ale i uzasadniać oraz promować normy etyki seksualnej inne niż kojarzone z tak zwaną „mainstreamową” mentalnością (od tego przechodzi się w sposób nieuprawniony logicznie, choć zrozumiały psychologicznie, do podejrzenia lub oskarżenia, że chrześcijaństwo traktuje sferę seksualną jako coś irracjonalno-magicznie „nieczystego”). Otóż wśród przodków Jezusa spotykamy, jak czytamy w 1,3, Tamar, która tak bardzo pragnęła potomstwa, że przebrana za pogańską prostytutkę sakralną skusiła swojego teścia Judę i z nim miała Faresa i Zarę (!, Rdz 38). Narzeka się czasem na zanik wiary u dzisiejszego czytelnika; sądzę, że – jeśli już – powinno się równie wiele narzekać na brak wiedzy. Przysłowiowy król Salomon, inny przodek Jezusa (1,6), był poczęty w wyniku żądzy słynnego króla Dawida – żądzy tak wielkiej, że Dawid nie wahał się zabić rękoma wrogów swojego podwładnego Uriasza, aby posiąść jego piękną żonę, Batszebę (tak próbował z Dawidem postąpić jego poprzednik, Saul! – 1 Sm 18,17-25).
Bóg sprawił, że niepłodna już Sara poczęła Izaaka (Rdz 17,16-17 – stary Abraham bardzo współcześnie zareagował na zapowiedź tego cudu – „roześmiał się”; podobnie zresztą jego żona – Rdz 18,10-12), ale Mateusz podkreśla, że poczęcie Jezusa nie dokonało się w wyniku ewentualnego współżycia Maryi z Józefem i że Jezus pochodzi od Ducha Świętego (1,18-20.25)[8].
Ewangelista dodaje, że Jezus „uwolni swój lud od grzechów” (1,21). Spłyceniem sprawy jest widzenie w tym tylko archaicznego schematu „wina-kara”. Przecież i dziś potrafimy odczuwać winę jako „ciężar”, jako coś, co chcemy z siebie „wyrzucić” (bliskiej osobie, psychoterapeucie, spowiednikowi). Mateusz chce powiedzieć, że przyjście Jezusa ma znaczenie w związku z tym powszednim w gruncie rzeczy doświadczeniem winy. Nie ma co ukrywać, że dla wielu, jeśli nie większości, postać Jezusa wzbudza negatywne uczucia i postawy właśnie z powodu problemu winy. Jezus był, jest i pewnie będzie często odbierany jako moralista, który kwestionuje nasze racje i nasze usprawiedliwienia, nie dając w zamian nic prócz krytyki czy wręcz potępienia. Rzeczywiście, niektóre jego mowy mogą to sugerować, ale zobaczymy, że to tylko jedna strona medalu. Może też dlatego, na przykład, na wieść „mędrców” o „nowonarodzonym królu” nie tylko Herod się „przeraził”, ale i „cała Jerozolima” (2,3) – domyślano się może, że chodzi o Mesjasza, którego z jednej strony niby wyczekiwano, z drugiej jednak obawiano się – proroctwa przecież z jednej strony podkreślały, że przyjście jego będzie pokojem, z drugiej jednak groziły nieubłaganym obrazem sądu (podobnie zresztą później chrześcijanie mieli różny stosunek do powtórnego przyjścia Jezusa – od ufnego wyczekiwania w starożytności do przerażenia w średniowieczu). O Mesjaszu dokonującym sądu mówi także Jan Chrzciciel, ale mówi zarazem coś niesłychanego: będzie on „chrzcił Duchem Świętym” (3,11). O żadnym proroku nie ośmielono się napisać, że chrzcił Duchem Świętym – przeciwnie, w ST to Bóg zsyła, wylewa, udziela czy też wzbudza swojego Ducha (Lb 11,29; Iz 42,1; 44,3; 48,16; 63,11; Ez 36,27; 37,5-6.14; 39,29; Dn 13,45; Jl 3,1-2; Ml 2,15). Znamienne, że o Jezusie chrzczącym Duchem Świętym czytamy nie tylko u wszystkich synoptyków, ale i u Jana (J 1,33).
I wtedy Jezus przyszedł do Jana, zanurzając się w Jordanie jak każdy grzesznik, ale po chrzcie nie wyznał swoich grzechów, lecz „wyszedł z wody” (3,16). Następnie udał się na pustynię, gdzie pościł czterdzieści dni i czterdzieści nocy. Księga Wyjścia powiada o Mojżeszu, że „wszedł w obłok” (znak obecności Boga) „na szczycie góry” (Synaj; Wj 24,18) i właśnie tyle czasu tam przebywał; następnie uczynił to samo, ale dodatkowo „nie jadł wówczas chleba ani nie pił wody” (Wj 34,28; w Pwt 9,9 pisze jednak, że taki post uczynił Mojżesz też za pierwszym razem)[9]. Po każdym z tych pobytów otrzymywał słowo Boga w postaci tzw. dziesięciu przykazań[10].
Na pustyni pojawia się Jezusowi ktoś, kto na pierwszy rzut oka wygląda na kogoś próbującego wykorzystać doktrynę weryfikacjonizmu (lub falsyfikacjonizmu): jeśli jesteś Synem Bożym, zrób p (przemień kamień w chleb, skocz ze szczytu świątyni). Faktycznie jednak ów ktoś wiedział (mniej więcej), jak się dowiemy później, z kim ma do czynienia – diabeł chciał po prostu „wypróbować Pana” („no dalej, zrób to! Co, tchórzysz?”). Potwierdza to w pewnej mierze też tzw. trzecia pokusa, która ma już zupełnie inną formę („dam ci to, jeśli…). Trójstopniowa konfrontacja Jezusa z szatanem nie może nie przywodzić na myśl dialogu Balaama z Balakiem (Lb 23-24): Balak usiłuje nawet przekupić proroka, by przeklął Izraela, Balaam jednak trzykrotnie błogosławi ludowi wybranemu, zmieniając za każdym razem miejsce, z którego roztaczał się widok na obozujących Izraelitów.
Tak zwane błogosławieństwa z „kazania na górze” nie wymagają komentarza poza jednym: ubodzy duchem to ludzie, wobec których na pierwszy rzut oka wcale nie jest oczywiste, że „ich jest królestwo niebieskie”: myślimy raczej, że ludzie o ubogim wnętrzu najczęściej są wrogami ewangelii („duchowy prymityw”). Są wśród nich jednak ludzie, którzy ze swojego duchowego ubóstwa zdają sobie sprawę, którzy pragną duchowego bogactwa, którym jest źle ze swoją duchową nędzą. Ale królestwo Boga jest też dla tych, którzy nie czują tej nędzy w tym sensie, że mogą jeszcze zapragnąć ubogacenia.
Bardzo trudny jest fragment 5,18-19, gdyż zdaje się proklamować wiecznotrwałą nienaruszalność nawet najmniejszego z nakazów Prawa (żydowskiego), a więc nie dotyczyłby tylko dziesięciu przykazań[11] (por. też 23,3.23). Jednak w 19,16-19 Jezus mówiąc bogatemu młodzieńcowi, które przykazania dają „życie wieczne”, wymienia (wedle dzisiejszej, utartej numeracji) 5, 6, 7, 8, 4 i przykazanie miłości bliźniego. (9 i 10 nie zostało wymienione jako zawierające się w pewnym sensie w 7; z kolei 1, 2 i 3 związane jest z „największym i pierwszym przykazaniem” miłości Boga, jak mówi o nim w 22,38.) W przypowieści o sądzie ostatecznym (25, 31-46) życie wieczne jest dla pomagających człowiekowi w potrzebie (głodnemu, spragnionemu, przybyszowi, nagiemu, choremu, więźniowi).
Jawnie absurdalny wydaje się zakaz gniewu (5,22) – truizmem psychologii emocji jest bowiem to, że tłumienie uczuć przynosi zwykle więcej szkody niż pożytku. Tymczasem gniew w NT jest czymś o wiele groźniejszym niż to, co zwykle wiążemy z tym słowem: w 2,16 była mowa o gniewie Heroda; w 18,34 o gniewie wierzyciela z przypowieści; w 22,7 o gniewie króla z przypowieści o uczcie weselnej – we wszystkich tych przypadkach skutki gniewu były tragiczne. Być może podobnie należy patrzeć na ostrzeżenia dotyczące obelg („głupcze”, „durniu”) – w tamtych czasach sprzeczka, w której padły takie słowa, mogła się kończyć bardzo krwawo. Wezwanie do „pogodzenia się ze swoim przeciwnikiem, dopóki jesteś z nim w drodze” wraz z ostrzeżeniem o więzieniu (5,25-26) może być też aluzją do tzw. czyśćca[12]. Dalej, uwagę o pożądliwym patrzeniu na kobietę należy podobnie rozumieć, jak uwagę o gniewie: w 2 Sm 11,2 czytamy, jak Dawid stojąc na tarasie pałacu wpatrywał się w kąpiącą się piękną Batszebę, co wkrótce doprowadziło do cudzołóstwa i morderstwa. Hiob wyznaje, że nie wpatrywał się nigdy w pannę (Hi 31,1) i dodaje: „moje serce nie pożądało tego, co zobaczyły oczy” (Hi 31,7). Syracydes uczy podobnie: „Nie przypatruj się dziewicy, abyś nie upadł i nie poniósł kary” (Syr 9,5), „nie wpatruj się w obcą piękność. Wielu bowiem zgubiła uroda kobiety” (Syr 9,8) i „wstydź się (…) obserwowania cudzej żony” (Syr 41,20.23). W Księdze Daniela wreszcie czytamy o sędziach-starcach, którzy podglądali nagą Zuzannę (Dn 13,12.16.18.32) i chcieli ją zgwałcić. Jezus nie chce, byśmy zadręczali się z powodu tego, że np. odwróciliśmy głowę za piękną przechodzącą kobietą, myśląc sobie w sercu „aale laska!” (co dopiero, żebyśmy się wykastrowali, jak sugeruje dosłowne odczytanie 5,29-30), ale chce, by nasze serce było czyste, to jest kiedy czujemy, że sprawy mogą pójść w złym kierunku, to nie lekceważmy tego negacją, racjonalizacją i innymi unikami[13].
Natomiast co do słynnego fragmentu o rozwodzie (5,32) Alex Pruss przedstawił wystarczające, jak sądzę, argumenty za tym, że Jezus nakazywał nierozerwalność małżeństwa[14], stąd nie mam tu nic do dodania.
            Co do „rewolucyjnego” przykazania miłości nieprzyjaciół (5,38-47) warto pamiętać o tym, że już Syracydes uzasadniał nakaz przebaczania nieprzyjaciołom (Syr 28,1-7).
            Fragment 7,22-23 („W owym dniu wielu powie Mi: <<Panie! Panie! Czyż nie prorokowaliśmy w imię twoje? W twoje imię wyrzucaliśmy demony i w twoje imię dokonaliśmy wielu niezwykłych czynów>>. A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem! Odejdźcie ode mnie wy, którzy postępujecie niegodziwie”) jest godny szczególnej uwagi z dwóch względów. Po pierwsze, prorokować można było tylko w imię Boga jedynego (Pwt 18,22). Ponieważ Jezus odróżnia siebie od Ojca, nietrudno stąd o wniosek, że jest Bogiem równym Ojcu. Po drugie, Jezus niedwuznacznie daje do zrozumienia, że kto źle czyni, nie pomoże mu nawet to, że był cudotwórcą w jego imię! Jest to też pewne ostrzeżenie dla tych, którzy mają szczególne upodobanie do tzw. charyzmatyków (nie mówiąc o samych charyzmatykach).
            Czymś poruszającym i wzruszającym jest komentarz, jakim Mateusz opatruje opis uzdrowień i egzorcyzmów dokonywanych przez Jezusa: „Tak spełniło się słowo przekazane przez proroka Izajasza: <<On wziął na siebie nasze słabości i dźwigał nasze choroby>>” (8,17). Każdy, kto leczy człowieka – dotyczy to też dzisiejszych, „zwyczajnych” lekarzy – w pewien sposób bierze na siebie jego chorobę, choćby w tym sensie, że czyni on ją „swoją sprawą” – poświęca czas na studiowanie chorób, potem poświęca czas chorym, ich choroby zaprzątają jego umysł itp. Jezus czyni to w sposób jeszcze bardziej radykalny – skoro bierze na siebie ogromne cierpienie podczas swojej męki, gotów jest też wziąć na siebie każdą chorobę i każdą słabość, gdyby to było konieczne.
            W opisie uzdrowienia sparaliżowanego uderzają trzy rzeczy: pierwsza to fakt, że Mateusz pisze słowa „widząc ich wiarę” – Jezusa „skłania” (jeśli można użyć tego słowa z braku lepszego) do cudu nie tylko wiara chorego, ale i jego otoczenia. Po drugie, Jezus czyni to, co czyni tylko jedyny Bóg (por. np. 2 Sm 12,13): odpuszcza grzechy (9,6). Mateusz jest tego prawdopodobnie świadomy, gdyż trzy razy powtarza słowa o odpuszczeniu grzechów (9,2.5-6). Dodatkowo, Jezus czyta w myślach (9,4), co także było w ST zastrzeżone dla Boga (Ps 139,2; Iz 66,18)[15]. Nieco wcześniej Mateusz pisze o tym, że Jezus „zgromił wichry i jezioro i zapanowała głęboka cisza” (8,26), co z kolei Ps 107,29 również przypisuje Bogu. Po trzecie wreszcie, Jezus wprost mówi w 9,6 o epistemicznej, jeśli można tak powiedzieć, funkcji cudów: „<<abyście się jednak przekonali…– wtedy powiedział do człowieka sparaliżowanego – wstań, weź łóżko i wracaj do swego domu>>. A on wstał i poszedł do swojego domu”[16]. Niektórzy chcieliby raczej mówić o funkcji perswazyjnej, ale ‘perswazja’ oznacza przekonywanie kogoś do czegoś, co niekoniecznie jest prawdą, a ponadto uprawnione jest, jak sądzę, mówienie w przypadku cudów ewangelicznych nie tylko o wierze (pistis), ale i o wiedzy (episteme): chodzi przecież o nieobcą naszej (i nie tylko naszej) epoce kwestię, jak poznać, że p/czy p. Już w Księdze Rodzaju czytamy, jak Abraham pyta Boga „po czym poznam, że otrzymam ten kraj w posiadanie?” (Rdz 15,7-8) W odpowiedzi Bóg aranżuje znaną ówczesnym scenerię zawierania przymierza (15,9-21). Księga Powtórzonego Prawa proponuje taki test na słowo Pana: jeśli rzekomy prorok powie, że stanie się p, a p się nie stanie, to nie jest to słowo Pana (Pwt 18,21-22). Falsyfikacja jednak to jedno, ale co z pozytywnym testem, ktoś zapyta? Tym bardziej, że Pwt 13,2-3 powiada, że w przypadku fałszywego proroka (w sensie: nie posłanego przez Boga) zapowiedziany przez niego cud może się spełnić (zresztą Jezus u Mateusza ostrzega przed „wielkimi znakami i cudami fałszywych mesjaszy i fałszywych proroków” [24,24]). I rzeczywiście, w Księdze Wyjścia egipscy czarownicy powtarzają cud Mojżesza i Aarona z laską (Wj 7,11-12), z krwią (Wj 7,22) i plagą żab (Wj 8,3). Wydaje się, że Izraelici mieli pewien „przebłysk” wartości indukcji, skoro na pladze komarów egipscy czarownicy odnieśli klęskę w tych zawodach epistemicznych (Wj 8,14). Podobnie zresztą Gedeon eksperymentuje (w dobrym sensie tego słowa) z Bogiem prosząc wpierw o zroszone runo i suchą ziemię dokoła, a następnie o suche runo i zroszoną ziemię (Sdz 6,36-40).
            Na pytanie, co chciał Jezus pokazać przez cuda, odpowiedź będzie złożona, ale jedno już możemy odnotować: że jest Bogiem w najściślejszym tego słowa znaczeniu. Ale jak można zweryfikować, że ktoś jest Bogiem? Jaki przede wszystkim jest Bóg? ST nie pozostawia wątpliwości, że wszechmocny (Rdz 17,1 i niezliczone inne miejsca) i wszechwiedzący (1 Sm 2,3; Ba 3,32; Est 4,17d)[17]. Faktycznie atrybuty te okazują się nieweryfikowalne i niefalsyfikowalne: kiedy powiemy do Boga np. ‘uczyń, aby p’, to Bóg nie musi przecież chcieć tego czynić (niektórzy cierpiący sądzą naiwnie, że w ten sposób sfalsyfikowali wszechmoc Boga, albo też najwyższą dobroć, albo wręcz jego istnienie)[18]. Podobnie, kiedy chcemy sprawdzić, czy Bóg wie, czy p – zapytany może po prostu nie uważać za dobre dla nas, byśmy otrzymali odpowiedź (np. „czy hipoteza Goldbacha jest prawdziwa”, „czy sąsiad zdradza żonę” itp.). Zakładając więc, że Bóg jest podmiotem wszechmocy, wszechwiedzy i doskonałej dobroci, zadanie jego polega (m.in.?) na uszczęśliwieniu wolnych stworzeń, czyli ludzi („zbawieniu”, by użyć utartego zwrotu, najczęściej jednak niezrozumiałego). Zakładając dalej, że choć życie człowieka nie ogranicza się tylko do „tego świata”, to jednak życie na „tym świecie” decyduje o ostatecznym losie człowieka, działanie Boga na „tym świecie” polegałoby na przybliżeniu ich do tego celu (uszczęśliwienie) bez stosowania przymusu. Dlatego też nieweryfikowalność i niefalsyfikowalność atrybutów boskich nie jest wadą, ale zaletą w tym sensie, że Bóg może (np. cudami Jezusa) przekonywać, zachowując jednak równocześnie, jeśli tak można powiedzieć, umiar (co zresztą wielu mu wyrzucało[19] i wyrzuca do dziś!), aby nie przygnieść dowodami woli człowieka. Zresztą we współczesnej filozofii nauki stało się jasne, że weryfikowalność i falsyfikowalność traktowane jako kryteria „naukowości” teorii są nader problematyczne, co m.in. doprowadziło do tego, że – mówiąc językiem Kanta – zatarła się różnica między wiedzą a rozumną wiarą (albo, jak kto woli, rozsądnym przekonaniem)[20]. Czy jednak Bóg nie mógłby uszczęśliwić człowieka nie objawiając mu się, niejako „w pełni dyskretnie”, „całkowicie anonimowo”? Pytanie, dlaczego Bóg w ogóle chce uszczęśliwić człowieka. „Bo jest z definicji doskonale dobry”, „bo taka jest jego natura”? – odpowiedzi te sugerują, jakby to nie Bóg, ale coś poza nim było odpowiedzialne za jego dobroć, co byłoby absurdalne. Tyle że nie ma sensu odróżniać Boga od natury Boga – natura Boga i Bóg to jedno i to samo. Zresztą można powiedzieć prościej: jeśli Bóg chce uszczęśliwić człowieka, to tylko dlatego, że kocha tegoż człowieka. Ale jeśli tak, to czymś naturalnym jest to, że miłość chce wzajemności, a „działanie w pełni anonimowe”, choćby i skrajnie „dobroczynne”, nie pozwalałoby na wzajemność[21].
            Nie można przy tej kwestii ukryć jeszcze innego pytania: Jezus u Mateusza zapowiada swoje ukrzyżowanie (20,19; 26,2) – męka i śmierć Jezusa nie jest przypadkiem, ale szczytem jego życia (tym bardziej zmartwychwstanie). Czy jednak konieczna była aż tak straszliwa śmierć? Co Jezus chciał przez nią pokazać? Znowu, podobnie jak w przypadku analogicznego pytania o cuda, odpowiedź będzie złożona, ale jedno jest pewne: uszczęśliwienie człowieka nie może, jak była o tym mowa, nastąpić wbrew jego woli. Pozostaje Bogu więc przekonywanie człowieka i to w taki sposób, aby nie naruszyć jego wolności. A jeśli ta dobrowolnie podjęta przez Boga straszliwa męka nie przekona człowieka, to cóż jeszcze mogłoby go przekonać?

*

Wróćmy do tekstu ewangelii. W 10,23 mamy pierwszą zapowiedź tzw. paruzji (powtórnego przyjścia Jezusa): „zapewniam was: nie zdążycie obejść wszystkich miast izraelskich, zanim nadejdzie Syn Człowieczy”. Rzekome niespełnienie się tej (i innych, o których powiemy niżej) zapowiedzi, od czasów Celsusa i Porfiriusza aż do dziś traktowano za falsyfikator bóstwa czy nawet tylko boskiego posłannictwa Jezusa[22]. Cytowaną wypowiedź Jezusa można by jednak traktować podobnie jak wypowiedź Abra(ha)ma „Sara(j) jest moją siostrą” (por. Rdz 12,13; 20,2) – praojciec tłumaczył się potem, że „ona naprawdę jest moją siostrą. Jest bowiem córką mojego ojca, lecz z innej matki. Mimo to została moją żoną” (Rdz 20,12). Współcześni logicy wskażą oczywiście na fakt, że Abra(ha)m naruszył jednak jedną z tzw. maksym konwersacyjnych Grice’a[23], ale to inna sprawa. Jezus być może miał na myśli, jak wynika z poprzedniego wersetu, (zamknięty) cykl „prześladowanie w mieście izraelskim x1 -> ucieczka do izraelskiego miasta x2 -> prześladowanie w mieście izraelskim x2 -> ucieczka do izraelskiego miasta x3 -> … -> prześladowanie w mieście izraelskim xn -> ucieczka do izraelskiego miasta x1”, a wątpliwe, czy chrześcijanie od czasów Jezusa zdążyli zatoczyć takie koło. Być może miał jeszcze co innego na myśli i podobnie jak Abra(ha)m wyraził się, mówiąc swobodnie, eliptycznie. Co prawda u Mateusza zmartwychwstały Jezus zapewnia (ostatni werset ewangelii), że jest ze swoimi uczniami „przez wszystkie dni, aż do końca świata”, ale „(ponowne) przyjście” oznacza „ukazanie się w chwale wszystkim”, co jeszcze nie nastąpiło.
            Niezwykle istotny jest lakoniczny werset 11,6: „Szczęśliwy jest ten, kto we mnie nie wątpi”[24]. Jeśli Jezus jest Bogiem, a Bóg jest wszechmocny, wszechwiedzący i w najwyższym stopniu dobry, to Jezus obdarza szczęściem – w tym sensie zrozumiałe jest, że kto nie wątpi w Jezusa, jest szczęśliwy. Wątpiący w prawdziwość posłannictwa Jezusa byli (9,4; 12,39; 13,58; 14,30-31; 16,4; 21,31-32) lub będą (11,21-24; 12,31-32.41-42; 17,12) nieszczęśliwi. Tłumaczenie 11,6 bywa też: „szczęśliwy, kto z mego powodu nie upadnie”[25]. Jezus bardzo ostro groził tym, którzy doprowadzają do upadku (18,7-9). Aby „nie dawać powodu do zwątpienia” (17,27) płaci podatek świątynny, choć uważa, że nie musi (17,24-26). W jednym z licznych (niestety, często mało wartościowych – z różnych względów) popularnych filmów o Jezusie, przedstawiony jest Jezus w ogrodzie oliwnym, który widzi w przyszłości m.in. wojny religijne, w których biorą udział ludzie uważający się za chrześcijan. Diabeł sugeruje mu: „Czy warto?” (domyślnie: podejmować mękę). Jezus u Mateusza jest świadomy tego, że on, kamień odrzucony przez budujących, który okazał się kluczowym elementem konstrukcji („kamieniem węgielnym”), staje się zarazem „kamieniem upadku i skałą zgorszenia” (por. 21,42.44). Nie ma w tym jednak jego winy: w sprawie podatku Jezus nie chciał gorszyć, ale co do uzdrowienia w szabat nie chce iść na kompromis, bo wie, że obserwujący w synagodze „człowieka z bezwładną ręką” „chcieli oskarżyć Jezusa” (12,9-14) – gdyby nie udało się wtedy, znaleźliby inną okazję[26].
            W 11,14 mówi: „A jeśli chcecie wiedzieć, to właśnie on [Jan Chrzciciel – TK] jest Eliaszem, którego oczekiwano”. Widocznie są też tacy, którzy nie chcą wiedzieć. Wszechwiedzący nie myśli zmuszać do wiedzy. I choć „o mądrości świadczą jej dzieła” (11,19 – jeszcze raz epistemiczna funkcja cudów), to epistemiczny sukces cudu zależy od moralnej postawy jego świadka (tego, którego ma „przekonać”), jak to jeszcze zobaczymy. Wersety 11,20-21 odsłaniają jeszcze jedną funkcję cudów – moralną („Potem zaczął czynić wyrzuty miastom, w których dokonał najwięcej cudów, za to, że się nie nawróciły. <<Biada tobie, Korozain! Biada tobie, Betsaido! Gdyby w Tyrze i Sydonie działy się te cuda, które u was się dokonały, już dawno by pokutowały, w worze pokutnym i popiele, i nawróciłyby się>>”). Funkcja epistemiczna jest nie do pomyślenia bez moralnej: jeśli ktoś widząc cud Jezusowy naprawdę nabrał przekonania, że stoi w obliczu Boga, który jako wszechwiedzący wie o jego całym życiu, jako więcej niż ucieleśniona dobroć napełnia go zachwytem (lub wstydem a nawet przerażeniem w konfrontacji ze swoją marną sylwetką moralną), a jako wszechmocny nie jest bezsilny, musi podjąć jakieś kroki: zbliżyć się do niego swoim życiem, zreformować swoje życie moralne, albo też po prostu „rzucić się z płaczem w jego ramiona”, albo wreszcie uciec w popłochu (co byłoby zresztą dosłownie jak i przenośnie „ślepą uliczką”).
            „Mój ojciec przekazał mi wszystko i nikt nie zna syna jak tylko ojciec. Nikt nie zna też ojca jak tylko syn i ten, komu syn zechce objawić” (11,27) to kolejny Mateuszowy fragment mówiący o równości z Ojcem w bóstwie (by użyć utartego teologicznie zwrotu, który jednak nie stracił swojej użyteczności): Izraelici wiedzieli, że Bóg zna wszystkich doskonale, więc w tym i Jezusa – ale oto relacja ta staje się w przypadku pary Jezus – Bóg symetryczna: nikt nie zna Ojca jak tylko Syn. Podobnie, dla Izraelitów tylko Bóg mógł być „większy niż świątynia” (12,6) i „Panem szabatu” (12,8).
            Niektórzy jeszcze dziś powtarzają kpiąco za Alfredem Loisym, że „Jezus głosił królestwo Boże, a nastał Kościół” (domyślnie: kolejna przepowiednia Jezusa została sfalsyfikowana)[27]. Tymczasem Jezus nie głosi u Mateusza, że „królestwo Boże” przyjdzie (kiedyś, w przyszłości), ale że „przyszło już do was”! (12,28)[28]
            Dyktatorzy tacy jak Hitler uczynili własnym słynne hasło „kto nie jest ze mną, jest przeciwko mnie” (12,30) – rzeczywiście, powierzchownie rzecz biorąc, Jezus głosi w nim, że nie ma możliwości indyferentyzmu – kto nie jest z Jezusem, tym samym jest przeciw Niemu, choćby sam twierdził co innego. „Albo z nami, albo przeciw nam – tertium non datur”, można by rzec. Tymczasem nic z tych rzeczy: werset ten jest równoważny logicznie z „kto nie jest przeciwko mnie, ten jest ze mną”, co ma już zupełnie inny wydźwięk: kto nie przeciwstawia się Jezusowi, już jest w pewien sposób po jego stronie (dlatego też Jezus mówi u Marka: „kto nie jest przeciwko nam, jest z nami” [9,40] – a chodziło o egzorcystę działającego w imię Jezusa, który nie chodził z Dwunastoma, co jest też ważną wskazówką dla chrześcijan różnych wyznań, niezależnie od tego, czy coś słyszeli o tzw. ekumenizmie).
            Doszliśmy w ten sposób do rozdziału 12. Jezus uczynił już wystarczająco wiele, aby przekonać świadków do tego, co głosi i kim jest, że mógł odpowiedzieć „niektórym nauczycielom Pisma i faryzeuszom” (12,38), którzy domagali się jakiegoś specjalnego cudu potwierdzającego jego słowa: „ludzie źli i wiarołomni domagają się znaku” (12,39)[29].
            W rozdziale 13 dotykamy jednej z kluczowych kwestii chrześcijaństwa, którą można streścić w haśle „egzoteryka a ezoteryka”. „Tłumom” Jezus „bez przypowieści nic nie mówił” (13,34). Nie wynikało to z przekonania, że możliwości intelektualne „tłumu” nie dorównują możliwościom intelektualnym „uczniów” czy wręcz z jakiegoś gnostyckiego ekskluzywizmu (co mogłyby sugerować słowa „to wam [uczniom – TK] dane jest poznać tajemnice królestwa niebieskiego, a nie tamtym” [13,11]) – zresztą wśród uczniów Jezusa być może był podobny odsetek „intelektualistów” („uczonych”), co w przypadku słuchających go tłumów (wiemy, że na dwunastu apostołów było przynajmniej czterech rybaków i jeden celnik – 4,18.21-22; 9,9). „Dlatego mówię do nich w przypowieściach, gdyż patrzą, a nie widzą; słuchają, a nie słyszą i niczego nie rozumieją. Tak spełnia się na nich proroctwo Izajasza: <<Będziecie przysłuchiwać się, ale nic nie zrozumiecie, będziecie się wpatrywać, ale nie zobaczycie. Serce tego ludu stało się bowiem gnuśne, ich uszy dotknęła głuchota, a oczy ślepota, bo nie chcą widzieć ani słyszeć i nie chcą zrozumieć ani się nawrócić, żebym ich uzdrowił>>” (13,13-15). Z tego samego powodu prorok Natan nie mówił wprost do Dawida, ale w przypowieści (2 Sm 12,1-4) – ponieważ łatwiej osądzać innych niż siebie, prorok opowiedział fikcyjną historię i nawet nie musiał poprosić króla o osąd moralny głównego bohatera, bo Dawid sam wykrzyknął „Na życie Pana! Człowiek, który to uczynił, zasługuje na śmierć” (2 Sm 12,5). Wówczas prorok pokazał, że Dawid zachował się analogicznie jak ów człowiek (2 Sm 12,7-9). Podobnie postąpił anonimowy prorok wobec króla Achaba (1 Krl 20,38-42). Nietzsche nazywał chrześcijaństwo pogardliwie „platonizmem dla ludu” – to jest wzniosłą nauką Platona sprowadzoną do banału dostosowanego do umysłowości prostaków. Platonik Celsus, nieprzejednany pogański krytyk chrześcijaństwa, wielokrotnie z niesłychaną pogardą wyrażał się o „prostych” chrześcijanach[30], powołując się też na autorytet swojego mistrza, który w „Timajosie” pisał „Znaleźć Twórcę i Ojca tego całego Wszechświata jest wielkim przedsięwzięciem. Lecz gdy się Go odkryło, jest niemożliwe objawić Go wszystkim”[31]. Tyle że Jezus też zdaje się tak mówić: „Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie pereł przed świnie” (7,6)[32]. Ale chrześcijanie wierzą za Jezusem, że przysłowiowy pies czy świnia może się przemienić w bardziej „szlachetną” postać, o ile zechce – pies czy świnia oznacza bardziej (nie)moralną sylwetkę niż niewykształconą umysłowość. Ezoteryzm, gnoza itp. na pierwszym miejscu stawia wiedzę, poznanie, tajemnicę, nie wolę czy postawę moralną, i „zbawienie” („szczęście”) uzależnia od intelektu – a ponieważ nie wierzy, że każdy intelekt się do tego nadaje, niejako w punkcie wyjścia nie może być „orędziem uniwersalistycznym” – skierowanym wszędzie i do każdego.
            Ostatni werset rozdziału 13 jest zaskakujący: „Nie uczynił tam wielu cudów, gdyż mu nie wierzyli” (13,58). Pisaliśmy przecież o epistemicznej funkcji cudów – skoro nie wierzyli, powie ktoś, to tym więcej cudów powinien był uczynić. Ale z drugiej strony powiedział (nie wprost) domagającym się specjalnego cudu, że są „źli i wiarołomni” (12,39). Jezus miał świadomość tego, że za sceptycyzmem bardzo rzadko stoją czyste intencje epistemiczne – ileż razy argumentami sceptyckimi usprawiedliwia się lenistwo myślowe lub nawet własną winę. Owszem, sceptycyzm bywa chwalony jako postawa chroniąca przed oszustami, zbrodniczymi fanatykami itp.; bywa, że nawet uwielbiany jako cnota przeciwna wadzie wiary (sic)[33]. Kazimierz Twardowski powiadał, że jedynym dogmatem filozofa powinien być brak dogmatów[34] (co jednak prowadzi albo do sprzeczności, albo do regresu w nieskończoność). Jeśli jednak chodzi o sprawy „ostateczne” („życia i śmierci”), wyjątkowo trafnie, jak się wydaje, wypowiedział się Platon:
„W tych sprawach należy osiągnąć jedno: albo poznać lub odkryć, jak się rzeczy mają, albo – jeśli to niemożliwe – wziąć z ludzkich myśli najlepszą i najtrudniejszą do obalenia, płynąć na niej jak na tratwie, narażając się na niebezpieczeństwa w podróży poprzez życie (…), o ile ktoś nie jest w stanie przeprawić się bezpieczniej i pewniej na trwalszej podstawie – jakiejś myśli boskiej” („Fedon” 85 c-d, tł. R. Legutko)
A zatem wybierać trzeba – a świadectwo indukcyjne z cudów według Jezusa było wystarczającą z ludzkich racji[35].
            Że wiara nie jest jakimś jednorazowym aktem, plastycznie pokazuje opowieść o Jezusie i Piotrze chodzących po jeziorze (14,24-32). Piotr chce dowodu („Panie! Jeśli to ty jesteś, każ mi przyjść do siebie po wodzie” [14,28])[36] i dostaje („<<Chodź!>> Piotr wyszedł z łodzi i po jeziorze przyszedł do Jezusa” [14,29]): widoczność nie była pewnie dobra, a strach („fale nią [łodzią – TK] miotały” [14,24]; „To jakaś zjawa!” [14,26]) dopełnił reszty, stąd Piotr chciał mieć gwarancję – choć, zauważmy, gdyby – per impossibile – nie był to Jezus, ale np. jakiś zły duch, schodząc z burty na wodę Piotr mógł natychmiast utonąć. Wychodząc z łodzi wierzył, że to Jezus, niekoniecznie zaś uwierzył, że to Jezus dopiero wtedy, gdy wyszedł. Każdemu krokowi po wodzie towarzyszy wiara. Ale oto „zauważył, że wieje silny wiatr” (14,30). „Nie wziął pod uwagę tego, że…”, „i jeszcze tego, że może, kto wie, …” – skutek był taki, że równocześnie z pogrążaniem się w wątpliwościach pogrążał się w wodzie (stąd też pewnie mówi się, że „ogarnęły kogoś wątpliwości”).
            Werset 16,19 („Tobie dam klucze królestwa niebieskiego. Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie”), w naturalny sposób interpretowany w kontekście papiestwa, niekoniecznie oznacza jednak aprobatę Boga z góry wobec każdego zarządzenia papieża; widzę w nim raczej ostrzeżenie przed ogromną odpowiedzialnością papieża[37]: o kluczach mowa jest przecież nie tylko w słynnym wersecie o „władzy kluczy”, ale też w ewangelii Łukasza: „Biada wam, znawcom Prawa, bo wzięliście klucz poznania; sami nie weszliście, a tym, którzy chcieli wejść, przeszkodziliście” (11,52). Na historię Kościoła można i należy patrzeć podobnie, jak na historię Izraela, narodu wybranego: oto ów naród, umiłowany przez Boga, naród, któremu Bóg przeznaczył wyjątkową rolę, miał w swojej historii zarówno jasne jak i ciemne karty. Podziały („schizmy”) także były nieobce Izraelowi. Podobna była historia papiestwa, jak i królestwa Izraela. Byli „niegodni papieże”, jak się ich czasem eufemistycznie nazywa, byli i królowie Izraela, którzy byli okrutnymi mordercami (nawet jak na standardy ówczesnej moralności; jak miejscami przerażająco odległej od naszej – to wie każdy, kto czytał cały ST).
            Wspomniałem o tym, że wielu odrzuciło Jezusa rzekomo za – ich zdaniem – niespełnienie się proroctw wygłoszonych przez niego. We fragmencie 16,28 czytamy kolejne: „Zapewniam was: Niektórzy z was nie umrą, dopóki nie zobaczą Syna Człowieczego, przychodzącego po królewsku”. Jezus wjeżdża do Jerozolimy na oślicy (21,6-10) niczym Salomon na mulicy do Gichon, aby tam go namaszczono na króla – następcę Dawida (1 Krl 1,32-48). Co więcej, kolejny werset rozpoczyna opowieść o tzw. przemienieniu na górze – Jezus ukazał się tam trzem apostołom „w chwale”, jako Syn Boga, większy od Mojżesza i Eliasza (17,1-9). Wreszcie, Jezus ukazał się „po królewsku” Janowi na wyspie Patmos (Ap). Nie widać zatem powodu by twierdzić, że ta zapowiedź się nie spełniła.
            Niektórzy mogą oburzać się na Jezusa, który w kontekście uzdrowienia epileptyka wołał do tłumu „o niewierzący!” (17,17). Rozgoryczenie Jezusa staje się jednak zrozumiałe, gdy weźmiemy pod uwagę to, co nazwaliśmy epistemiczną i moralną funkcją cudu: Jezus chce przez cuda przekonać człowieka do pewnych prawd oraz pomóc zmienić swoje życie, tymczasem i dziś nierzadko spotyka się osoby zainteresowane nim tylko jako, by tak rzec, „Jezusem-magiem” czy też „Jezusem-uzdrowicielem”. Niektórych nie obchodzi nic więcej ponad to, że Jezus – nie wiedzieć dlaczego, w jakim celu i czyją mocą – uzdrawia, mnoży chleb itp., słowem – przydaje się.
            „Kto jedno takie dziecko przyjmuje w imię moje, mnie przyjmuje” (18,5). Jezus utożsamia się z każdym człowiekiem potrzebującym (25,31-46), a któż jest bardziej potrzebujący od dziecka, choćby było syte, zdrowe itp.? Odczytuję ten werset także w kontekście decyzji o potomstwie, nie tylko w kontekście adopcji czy innej pomocy dzieciom. Kolejny fragment (18,6-9) nie może nie kojarzyć się dziś z nagłośnionymi skandalami pedofilskimi. Słowa Jezusa są nieubłagane: „Ale jeśli ktoś byłby przyczyną upadku jednego z tych małych, którzy wierzą we mnie, lepiej byłoby dla niego, aby mu zawieszono kamień młyński na szyi i utopiono w głębinie morskiej” (18,6)[38]. Trudno byłoby się usprawiedliwiać tym, że w pierwotnym Kościele jego „ścisła czołówka” (prócz Jezusa i Maryi) to w 1/12 (czyli w ok. 8,3 %) złodzieje i zdrajcy (J 12,6 i reszta fragmentów o Judaszu) – Jezus mówi, że byłoby lepiej, gdyby „[Judasz] się nie narodził” (26,24). Zwróćmy uwagę, że, ściślej rzecz biorąc, Jezus mówi: „byłoby lepiej dla tego człowieka”, a nie „byłoby lepiej”; ostatecznie bowiem męka i śmierć Jezusa wyszła na dobre.
            W rozdziale 19 powraca temat małżeństwa. Na pytanie o rozwód Jezus odpowiada słowami Rdz 1,27 („stworzył ich mężczyzną i kobietą”) oraz Rdz 2,24 („z tego powodu mężczyzna opuści ojca i matkę, a połączy się ze swoją żoną. I staną się dwoje jednym ciałem”). To zestawienie zdaje się sugerować coś w rodzaju związku przyczynowego (którego nie ma w Rdz): połączenie się męża i żony jest skutkiem tego, że mąż jest mężczyzną, a żona kobietą. Popularna dziś – także w teologii! – tzw. kwestia homoseksualna[39] znalazłaby wówczas proste rozwiązanie: jeśli ktoś urodził się mężczyzną (odpowiednio, kobietą), to „przeznaczone” mu jest ukierunkowanie na kobietę (odpowiednio, mężczyznę) – jeśli komuś wydaje się, że z nim tak nie jest, to nie jest to kwestia tego, że „taki się przecież urodziłem/taka się przecież urodziłam”[40],[41].
            Słynny fragment 19,12 (o tych, co sami siebie uczynili eunuchami ze względu na królestwo niebieskie) brzmiało szokująco dla ówczesnych (stąd uwaga Jezusa: „kto może to pojąć, niech pojmuje”), ale dziś już jest wręcz nie do zniesienia dla tych, co nie wiedzą, kim w starożytności bywali eunuchowie (stąd eufemistyczne tłumaczenia typu ‘niezdolni do małżeństwa’): że byli to często bardzo ważni i zaufani współpracownicy królów mówi choćby Księga Estery. Niekoniecznie jednak należy to rozumieć jako propozycję samokastracji dla tych, którzy chcą w szczególny sposób służyć Bogu (choć dosłownie zrozumiał to – z wiadomym skutkiem – największy przedaugustyński teolog, Orygenes)[42]. Podobnie, fragment 19,29 („I każdy, kto ze względu na mnie opuści dom, braci, siostry, ojca, matkę, dzieci lub pole, stokroć więcej otrzyma i będzie miał udział w życiu wiecznym”) nie należy rozumieć dosłownie (jak w „Legendzie o św. Aleksym”, którą jeszcze dziś na lekcjach polskiego straszy się uczniów „mrocznym średniowieczem”), ale w taki, jak sądzę, sposób: jeśli chcesz całym sercem poświęcić swoje życie w służbie Bogu, to – podobnie jak Jezus – możesz „opuścić dzieci” w tym sensie, że rezygnujesz z ich posiadania (podobnie jest z żoną itp., jak o tym świadczy paralelny Łk 18,29-30).
            W tekście nazywanym zwyczajowo ‘mową przeciw faryzeuszom’ są dwa fragmenty warte skomentowania. Po pierwsze, jak rozumieć słowa Jezusa „nie nazywajcie też nikogo na ziemi ojcem, gdyż macie tylko jednego ojca, który jest w niebie” (23,9). Otóż, nieprzypadkowo uwaga o zwrocie ‘ojciec’ znalazła się między uwagami o zwrocie ‘mój mistrz’ i ‘mistrz’. ‘Ojciec’ jest tutaj tytułem porównywalnym z ‘Pan’ (por. np. Rdz 45,8 czy 2 Krl 5,13; 16,7). Po drugie, Jezus zdaje się stosować zasadę zbiorowej odpowiedzialności, którą zabraniało Prawo (Pwt 24,16 i in.): „Spadnie więc na was krew niesprawiedliwie przelana, począwszy od krwi sprawiedliwego Abla, aż po krew Zachariasza, syna Barachiasza, którego zamordowaliście między miejscem świętym a ołtarzem. Zapewniam was: wasze pokolenie odpowie za to wszystko!” (23,35-36) Co więcej, Kain przecież nie był Żydem. Można by te słowa uznać za wstawkę redaktora(ów?) ewangelii Mateusza, gdyby nie to, że jest to dość duży fragment[43], a nieprawdopodobne jest wkładanie w usta Jezusa całych wersetów przez jego wiernych – pomijając spiskowe hipotezy o fałszerstwie, które jednak cierpią na brak dowodów – a ponadto ten sam fragment (bez błędnego określenia ‘syna Barachiasza’[44]) znajdujemy u Łukasza (21,50-51).
            Wspomnieliśmy o tym, że niektóre zapowiedzi „apokaliptyczne” Jezusa wystawiły wiarę wielu badaczy na próbę. Znajdziemy je w rozdziale 24, a dokładniej w wersetach 30-36, w których nie chodzi tylko o zburzenie Jerozolimy wraz ze świątynią (która to świątynia, przypomnijmy, do dziś stoi nieodbudowana – jej najbardziej znana pozostałość to powszechnie tak zwany ‘mur płaczu’), ale o ukazanie się Jezusa przy tzw. końcu świata. Można zrozumieć, że „zaraz po udręce tych dni [podkr. – TK]” z wersetu 29 i „wtedy na niebie pojawi się znak Syna Człowieczego[45] [podkr. – TK]” itd. z wersetów 30-31 należy odczytywać w kontekście Bożego przeżywania czasu („Bo tysiąc lat w twoich oczach jest jak wczorajszy dzień, który minął” – Ps 90,4), ale w wersetach 33-34 czytamy wyraźnie: „Tak też i wy, gdy zobaczycie to wszystko, wiedzcie, że jest już blisko, we drzwiach. Zapewniam was: Nie przeminie to pokolenie, aż spełni się to wszystko [podkr. – TK]”. I przypieczętowane słowami, które w ST nikt by się nie odważył odnieść do kogoś innego, jak tylko do Boga: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą”[46]. (Tym bardziej szokująco brzmi kolejny werset: „O tym, kiedy nadejdzie ten dzień i godzina, nikt nie wie: ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec”. Tradycyjna interpretacja jest jasna: Jezus dał wystarczająco wiele dowodów na to, że jest Bogiem – i jeszcze więcej na to, że jest człowiekiem, można by dodać – zatem można powiedzieć, że jako Bóg wie, a jako człowiek nie). Co więcej, w obliczu śmierci Jezus powtarza te słowa Kajfaszowi: „Ale oświadczam wam: Odtąd ujrzycie <<Syna Człowieczego, który siedzi po prawej stronie Wszechmogącego i przychodzi na obłokach nieba>>” (26,64). Jezus wiedział, że uczniowie nie będą w stanie pojąć, że Jezus przyjdzie w chwale za np. tysiąc czy milion lat: podświadomie liczyli na powrót Mistrza w ramach pokolenia, może góra dwóch (choć pytanie „jaki będzie znak twojego przybycia i końca świata?” [24,3] sugeruje, że raczej jednego). Sądzę, że Jezus posłużył się tu – podobnie jak w przypadku wersetu 10,23 – „metodą Abrahama”: owszem, to pokolenie nie przeminie, póki Syn Człowieczy nie przyjdzie na obłokach nieba, bo „Bóg nie jest Bogiem umarłych, ale żywych” (22,32) – ‘to pokolenie’ oznacza zatem całą ludzkość![47]
            Przypowieść o dziesięciu pannach zwraca na siebie uwagę tym, że jej negatywne bohaterki nie są nazwane ‘złymi’ ale ‘głupimi’. W ewangelii Marka głupota znalazła się wśród zła pochodzącego z serca człowieka (7,22). Głupota to zawiniona niewiedza. Chrześcijaństwo nie jest gnozą, nie mówi o pannach, że mają wiedzę lub nie, ale że są rozsądne lub głupie. Widzimy źródło zła w złej woli, w złośliwości, ale, kto wie, może jeszcze więcej zła ma źródło w nieużywaniu rozumu, w zwykłej, ordynarnej głupocie, można by rzec. Kiedy uświadomimy sobie, że sukces był tak blisko, że wystarczyło tylko trochę więcej wysiłku, oskarżamy siebie ‘ależ ja byłem głupi!/ależ ja byłam głupia!’ „Jakże byliśmy głupi” (Mdr 5,4)[48]. Skarb przeszedł nam koło ręki. Podobnie może być z naszym szczęściem, ze zbawieniem, mówi Jezus. Nie bądźmy więc głupi!
            Nawet niektórzy chrześcijanie (część protestantów[49]), a co dopiero inni[50], są w szoku czytając, że „Jezus wziął chleb, odmówił modlitwę uwielbienia, połamał i dał uczniom, mówiąc: <<Bierzcie i jedzcie. To jest ciało moje>>. Następnie wziął kielich, odmówił modlitwę dziękczynną i powiedział: <<Pijcie z niego wszyscy. To jest bowiem moja krew przymierza, która za wielu jest wylewana na odpuszczenie grzechów>>” (26,26-28). Nie mówi np.: „Moje ciało zostanie rozerwane jak ten chleb” czy „moja krew zostanie rozlana jak to wino”, albo też „moja krew to napój waszych dusz, niczym to wino” i tak dalej, ale: „to JEST ciało moje, to JEST moja krew”. Jesteśmy ludźmi, więc – na tym świecie przynajmniej – bytami ucieleśnionymi. Choć Jezus wie, że zostanie z nami przez wszystkie dni, aż do końca świata (por. 28,20), to chce, by jego zapowiadanej w tych słowach niewidzialnej obecności towarzyszyła właściwa nam, zwykłym ludziom, zmysłowa, można by rzec, pewność[51] – i to nie w postaci permanentnego cudu, który by nie pozostawiał miejsca na wolny wybór (jak np. – dajmy na to – aureola unosząca się nad każdym chrześcijaninem), ale pewność smaku przeżuwanego przaśnego chleba i aromatu pitego wina. Chce też przez to powiedzieć, że nas kocha tak, że dałby się zjeść, gdyby tylko tym sposobem mógł nas uratować (por. 2 Krl 6,28-29; Jr 19,9; Lm 4,10; Ba 2,3; Ez 5,10)[52]. Tak wkroczyliśmy w temat męki Jezusa.

*

Piłat „wiedział, że wydali go z zawiści” (27,18). Ewangelia Mateusza wskazuje tu, że oponenci Jezusa porzucili dyskusję, w której liczą się argumenty – potraktowali go po prostu jak konkurencję, która odbiera im publiczność. Zazdrościli mu popularności, zazdrościli tłumów. To, czego nauczał i to, co czynił i dlaczego, zeszło na dalszy plan. To również ostrzeżenie dla chrześcijan, że mogą być podobnie postrzegani – a także, że ich działalność apologetyczna może być tak postrzegana.
            „Wyżsi kapłani i starsi podburzyli tłum” (27,20). Demokracji poświęcono i poświęca się wiele ciepłych słów; powszechnie znane jest powiedzenie W. Churchilla, że to bardzo zły ustrój, ale pozostałe są jeszcze gorsze. Platon w „Obronie Sokratesa” w przejmujący sposób opisał, jak ateńska demokracja skazała na śmierć nie tylko niewinnego, ale i bogatego w cnoty Sokratesa. Synoptycy krótko opisują proces Jezusa przed Piłatem, ale wszyscy odnotowują możliwe skutki zdania się na tzw. wolę ludu w kluczowych sprawach – sprawach życia i śmierci. Znamienna jest zwłaszcza metoda „argumentacji” tłumu: „jeszcze głośniej krzyczeli” (27,23).
            Sądzę, że krew spływająca spod cierniowej korony na głowę Jezusa oraz krew spływająca na ręce i nogi ukrzyżowanego Jezusa odczytywana była później przez chrześcijan pochodzenia żydowskiego niczym konsekracja na wiecznego kapłana (por. Wj 29,19-20; Kpł 8,23-24; 14,14). Pojawiają się też głosy podobne do głosu kusiciela na pustyni – na pozór głosy rzeczników empiryzmu, faktycznie jednak szyderców: „jeśli jesteś Synem Bożym, zejdź z krzyża!” (27,40), „niech zejdzie teraz z krzyża, to mu uwierzymy!” (27,42)[53]. Ośmielili się nawet wystawić na próbę nie tylko Jezusa, w którego bóstwo nie wierzyli, ale Boga, w którego wierzyli: „Zaufał Bogu, niech go teraz wybawi, jeśli [Bóg – TK] go kocha!” (27,43).

***

„Maria Magdalena i druga Maria pozostały tam i siedziały naprzeciw grobu” (27,61), niczym Rispa czuwająca nad ciałami siedmiu synów Saula (2 Sm 21,10)[54].
            Zakończenie ewangelii Mateusza jest znamienne: zmartwychwstały Jezus jeszcze raz proklamuje, że jest Bogiem, mówiąc: „została mi dana pełna władza w niebie i na ziemi” (28,18). Tylko o Bogu można było powiedzieć w ST, że ma pełną władzę w niebie i na ziemi. Nawet Mojżesz widział tylko „plecy Boga” (Wj 33,23). W Jezusie Bóg odsłonił się w pełni tak, jak to może zrobić każdy człowiek: pokazał swoją twarz. I nie tylko twarz, ale i – poprzez słowa poparte czynami – swoje wnętrze. I jeszcze dosadniej – poprzez swoje nagie ciało na krzyżu i krew pokazał siebie dosłownie „na wylot”. Chrześcijaństwo jest przeciwieństwem wszelkiej gnozy, wszelkiej półprawdy, wszelkiej ezoteryki – możemy składać do grobu martwe ciało Boga, możemy żywić się jego ciałem i krwią (pod znakami chleba i wina), Bóg jest cały dla nas. To dar, wobec którego trudno być obojętnym.

2. Ewangelia Marka
            Każdy wnikliwy czytelnik ewangelii dostrzeże, że wersja Marka redukuje do minimum słowa Jezusa i bardziej szczegółowo niż Mateusz opisuje cuda Jezusa. Chrześcijanie, do których była pisana ewangelia Marka, byli – jak się przyjmuje (terminologia i świadectwo tzw. Ojców Kościoła) – Rzymianami. Może dlatego autor dał pierwszeństwo czynom przed słowami.
            Jedna z popularniejszych hipotez krążących wśród egzegetów powiada, że ewangelia Mateusza (i pozostałe) są wtórne względem ewangelii Marka: dlatego też, argumentuje się, należy ją traktować priorytetowo, jako zapis pierwotnej wiary w Jezusa (ograniczając dyskusję tylko do ewangelii, bo są jeszcze inne pisma nowotestamentalne)[55]. Rozczaruje się jednak ten, kto tym samym liczyłby np. na dowód podważający boskość Jezusa: sześć pierwszych rozdziałów ewangelii Marka zawiera sześciokrotną proklamację bóstwa Jezusa (choć – jak u Mateusza – nie wprost): chrzczenie Duchem Świętym (1,8), posiadanie przez niego władzy odpuszczania grzechów (2,5.10) i czytania w myślach (2,6-9), bycie panem szabatu (2,28), uspokojenie słowem wiatru i jeziora (4,39) oraz chodzenie po wodzie (6,48); dalej mamy – jak u Mateusza – słowa, które tylko Bogu przystało mówić: „Niebo i ziemia przeminą, ale moje słowa nie przeminą” (13,31).
            Można też wyciągnąć wniosek, że autor tej ewangelii zafascynowany był wzrokiem Jezusa: dziewięciokrotnie wspomina o jego spojrzeniu. Raz jest to „spojrzenie z gniewem (…) z powodu niewrażliwości serca” faryzeuszów, dla których człowiek z bezwładną ręką w synagodze był tylko okazją do oskarżenia Jezusa o uzdrowienie w szabat (3,1-5). Jezus nie tłumaczy, nie przekonuje. Zadaje tylko pytanie retoryczne („czy wolno w szabat dobrze czynić, czy źle czynić? ratować życie, czy zabić?” [3,4][56]), niewrażliwe serca milczą. Niewrażliwość jest rzeczą straszną jak śmierć, zresztą po uzdrowieniu pierwsze, co zrobili faryzeusze, to zastanawiali się, w jaki sposób… zabić Jezusa (3,6). Człowiek, który nie chce być przebudzony z twardego snu swej niewrażliwości, jest niebezpieczny – filozof przypomni tu, że Ateńczycy potraktowali Sokratesa – zgodnie z jego własnymi słowami – jak przerywającego ich sen bąka: „pacnęli niewiele myśląc”.
Groźne spojrzenie Jezusa spoczęło też raz na uczniach – „obrócił się i patrząc na swych uczniów, skarcił Piotra” (8,33) – mimo więc że to Piotr słysząc zapowiedź męki, śmierci i zmartwychwstania „wziął go na bok i stanowczo go upominał” (8,32), to ostra riposta Jezusa skierowana była też do pozostałych uczniów, którzy podobnie myśleli, jak Piotr, ale nie mieli tyle odwagi, by to powiedzieć.
Jezus patrzy też z radością, a nawet dumą: „I patrząc na siedzących dokoła, powiedział: <<Właśnie oni są moją matką i moimi braćmi. Bo kto wypełnia wolę Boga, ten jest moim bratem, siostrą i matką>>” (3,34-35).
„Spojrzał” też „wkoło, by zobaczyć tę, która” z wiarą dotknęła się jego płaszcza i została uzdrowiona (5,32). „Przypatrywał się” też, „jak tłum wrzucał do [skarbony świątynnej] drobne pieniądze” (12,41). „Ujrzał wielki tłum” i „ulitował się nad nimi”, bo wiedział, jak potrzebują jego słów, choć pokarmu cielesnego też im nie skąpił (6,34-44). Z miłością patrzył na młodzieńca pragnącego życia wiecznego (10,21), potem rozglądał się jakby pytająco, gdy ów młodzieniec „odszedł zasmucony” (10,22-23), a na dramatyczne pytanie uczniów „któż więc może się zbawić?” (10,26), „Jezus przyjrzał się im uważnie”, jakby chciał, by w jego oczach wyczytali odpowiedź starszą przecież niż świat: „dla Boga wszystko jest możliwe” (10,27, por. Rdz 18,14 i in.).
Chciałbym jeszcze zwrócić uwagę na siedem fragmentów ewangelii Marka.
Herod u Marka jest pokazany od najlepszej strony, o ile w ogóle można tak mówić o tej postaci: wtrącił Jana do więzienia „z powodu Herodiady” (6,17), co sugeruje, że uległ po prostu jej namowom, gdyż „liczył się z Janem, wiedząc, że był on człowiekiem sprawiedliwym i świętym, i brał go w obronę” (6,20). Znamienny jest dalszy ciąg tego wersetu: „Ilekroć go słuchał, odczuwał niepokój, a jednak słuchał go chętnie”. Co za paradoks. A jednak zdarza się i dziś chętnie przysługiwać się komuś, o kim wiemy, że uważa, że żyjemy w grzechu (także w tym sensie, który jest najczęściej kojarzony z tym utartym zwrotem – tj. gdy chodzi o tzw. związek niesakramentalny w przypadku wierzących, a brak ślubu cywilnego u niewierzących). To jednak, że chętnie komuś takiemu może i zdarza się nam przysłuchiwać, może też uśpić naszą czujność, stąd przypominający o sobie niepokój. Cała historia Heroda skończyła się tragicznie i nie bez związku z seksem także pod tym względem, który możemy powiązać z omówionym już przy ewangelii Mateusza, rzekomo przesadnym ostrzeżeniem Jezusa co do spojrzenia. Herod obserwując namiętny taniec wykonywany przez córkę Herodiady popełnił straszliwie głupi błąd przysięgając w stanie podniecenia seksualnego przy możnych świadkach – w dodatku nie wiedząc, co właściwie obiecuje! Tym czymś okazało się zamordowanie Jana Chrzciciela.
Wielbiciele kultowej w Polsce komedii „Miś” skojarzą werset 7,9 („Zręcznie uchylacie przykazanie Boże, aby tworzyć własną tradycję”) ze słynną „narodzoną nową świecką tradycją”, a po prawdzie odgórnie, sztucznie kreowaną. To też ważna wskazówka, co trwałe, a co niekoniecznie.
Dalej, Jezus u Marka – podobnie jak u Mateusza – czterokrotnie zapowiada swoją śmierć i zmartwychwstanie. Po drugiej zapowiedzi czytamy jednak: „Uczniowie jednak nie rozumieli tych słów, lecz bali się go pytać” (9,32). Dlaczego? Przecież chyba przypuszczali – choćby nauczeni – doświadczeniem – że Jezus by im wyjaśnił, co ma na myśli, jak wyjaśniał im sens przypowieści. A może mieli w pamięci tamto surowe „szatanie!” z poprzedniej zapowiedzi. W każdym razie Jezus rzadko daje w ewangeliach wymijające odpowiedzi – u Jana mówi, że traktuje apostołów nie jak sługi, ale jak przyjaciół, bo dał im poznać wszystko, co dowiedział się od Ojca (J 15,15)[57].
Dla teologii czasu wielkie znaczenie ma werset 11,24: „Wierzcie, że otrzymaliście wszystko, o co prosicie w modlitwie, a to wam się stanie”. Naiwna i płytka interpretacja powie o tzw. samospełniających się oczekiwaniach, ale jest też głębsza: jesteśmy ograniczeni czasem zarówno ontologicznie (tego, co przeszłe, już nie ma; tego, co przyszłe, jeszcze nie ma) jak i epistemologicznie (to, co było, odczytujemy tylko częściowo, ze śladów, w tym śladów pamięciowych; tego, co przyszłe, możemy się tylko domyślać). Bóg zaś nie jest ograniczony czasem.
Jeśli chodzi o kontrowersyjną zapowiedź paruzji, to ponieważ tekst ten w tym, co istotne, niewiele różni się od tekstu z ewangelii Mateusza, można powtórzyć wszystkie uwagi odnoszące się do tego ostatniego.
            Wreszcie, sprawa zakończenia ewangelii Marka. Wiadomo, że pierwotne zakończenie mówiło o niewiastach, które zobaczyły w pustym grobie anioła mówiącego im o zmartwychwstaniu Jezusa i o tym, żeby powiedziały „jego uczniom i Piotrowi, że wyprzedza was do Galilei. Tam go zobaczycie, jak wam powiedział” (16,7), po czym niewiasty uciekły z grobu i „nikomu też nic nie powiedziały, bo były przestraszone” (16,8). Gdyby jednak nawet nie dopisano znanych dziś zakończeń ewangelii Marka (dłuższego i krótszego), to sama relacja ewangelisty zakłada, że jeśli opisane fakty miały miejsce, to niewiasty w końcu przerwały milczenie (bądź informacja o zmartwychwstaniu przekazana została też innym, bądź zaszło jedno i drugie).
            Na koniec rozważmy fragment 16,16 z dłuższego zakończenia: „kto nie wierzy, ten się potępi”. Rozumieć to należy podobnie jak przypowieść o głupich pannach u Mateusza. Ewangelista ostrzega, że kto będzie „wybrzydzał” na dowody, które Jezus dał o sobie jako o Bogu, kiedyś może jęknąć podobnie jak negatywni bohaterzy Księgi Mądrości: „jakże byliśmy głupi!” (Mdr 5,4).

3. Ewangelia Łukasza
Łukasz nie był naocznym świadkiem ziemskiego życia Jezusa (1,2), ale pisze dla niejakiego Teofila, aby „przekonał się o prawdziwości otrzymanego pouczenia” (1,4). Teofil (albo adresaci, którzy kryją się pod tym imieniem) słyszał więc o Jezusie, a Łukasz z dostępnych mu źródeł rekonstruuje życie Mistrza.
            Wiele epizodów z ewangelii Mateusza i Marka powtarza się – w tym te związane z podkreśleniem bóstwa Jezusa. Wspomnę więc tylko o tych fragmentach, które zwróciły moją uwagę.
            Anioł obiecuje Zachariaszowi, że jego żona Elżbieta urodzi mu syna Jana, który pójdzie przed Panem „w duchu i mocy Eliasza” (1,17), niedwuznacznie wskazując na proroctwo Malachiasza (Ml 3,23-24). Zachariasz prosi anioła o dowód, nie pierwszy zresztą z bohaterów biblijnych. I otrzymuje go, choć bardzo „nietypowy” – do czasu wypełnienia się obietnicy Zachariasz będzie niemy (1,20). Maryja natomiast nie prosi o dowód, ale pyta, „jak się to stanie” (1,34), że pocznie Mesjasza, skoro nie współżyje. Anioł wyjaśnia, że będzie to cud („Duch święty zstąpi na ciebie i osłoni cię moc najwyższego” [1,35]) i informuje o cudzie sprzed pół roku – poczęciu Jana przez Elżbietę „pomimo starości” (1,36).
            Dzięki folklorowi nawet niewierzący, a co dopiero chrześcijanie, nie są zaszokowani czytając o tym, że z braku mieszkania Maryja złożyła noworodka w żłobie (Łukasz podkreśla to trzy razy: 2,7.12.16). Żeby przeżyć powagę tych słów trzeba by spytać kobiety-matki i mężczyzn-ojców (świadków porodu, nawet tych czekających przed salą porodową), co by czuli, gdyby ich dziecko rodziło się w takich warunkach.
            Podobnie jeśli chodzi o poszukiwanie zaginionego dwunastoletniego Jezusa – i to przez trzy dni!
            W opisie kuszenia Jezusa ciekawy jest fragment 4,5-6: diabeł powiada, że do niego należą „wszystkie królestwa świata”. Mimo że w J 12,31 Jezus nazywa go „władcą tego świata”, to cała biblia nie pozostawia wątpliwości, że ostatecznie jedynym panem nieba i ziemi jest Bóg. Nic dziwnego, że diabeł kłamie i tym razem, skoro „jest kłamcą i ojcem kłamstwa” (J 8,44).
            Rewolucjoniści upodobali sobie w słowach Jezusa „biada (…) wam, bogacze (…). Biada wam, (…) syci” (6,24-25), zaś Friedrich Nietzsche i Umberto Eco skupili się na „biada wam, którzy się teraz śmiejecie” (6,25). Pierwszy z tej dwójki szydził pisząc „uwierzę tylko w takiego boga, który tańczy”[58] (i śmieje się) – Bóg chrześcijan jest, jego zdaniem, tacy jak oni – posępny mizantrop, pełen resentymentu, wręcz ogarnięty pragnieniem śmierci. Jak niesłuszne jest to oskarżenie Jezusa, wie każdy wystarczająco uważny czytelnik ewangelii. O tańcu Jezusa nic nie wiadomo, ale król Dawid „podrygiwał i tańczył przed Panem” (2 Sm 6,16; por. 6,14.21), co zresztą spowodowało kpiny ze strony jednej z jego żon, Mikal (2 Sm 6,16.20). Eco w „Imieniu róży” mówi ustami bohatera, z którym wyraźnie się utożsamia (Wilhelma), że „być może zadaniem Boga jest wzbudzanie śmiechu z prawdy”. Główny bohater negatywny powieści (Jorge) powiada zaś, że „śmiech jest zarzewiem zwątpienia”. Prowokacyjnie wplecione w realia klasztorne wątki erotyczne (homo- jak i heteroseksualne), kulminujące w barwnie opisanym, „bluźnierczym” śnie głównego bohatera (Adso), świadczą o tym, że w „Imieniu róży” powraca Nietzscheańskie „Dionizos kontra Ukrzyżowany”.
            Otóż Jezus gani śmiejących się z kogoś. Ktoś powie, że można się „niesłusznie” śmiać z kogoś, ale można też „słusznie” (np. z okrutnego bogacza, który pewnego dnia zostaje bez grosza). W takich przypadkach w ST spotykamy czasem nawet szydercze teksty, ale Jezus mógłby powiedzieć: spójrzcie na siebie. Czy jesteście pewni, że sami jesteście nieskazitelni? A cieszyć się z cudzego nieszczęścia nie wypada, bo wszyscy jesteśmy dziećmi Boga. Bóg nie cieszy się z kary spadającej na jego dziecko i podobnie nie cieszy się z zadowolonego z siebie grzesznika. Z kolei co do dionizyjskiego erotyzmu warto wczytać się w opis pewnego zdarzenia w czasie uczty u faryzeusza Szymona (7, 36-50). Do leżącego przy stole[59] Jezusa podchodzi od tyłu kobieta, jej łzy padają na jego stopy. Kiedy to ujrzała, wytarła je własnymi włosami (7,38.44). Faryzeusz rozpoznał tę kobietę, bo była „znana w mieście jako grzesznica” (7,37) – przerażony widzi, że Jezus spokojnie je, jakby nie zwracał uwagi na jej dotyk. Jakby było jej mało, zaczyna gęsto okrywać pocałunkami stopy Jezusa (7, 38.45). Dotyk włosów grzesznej kobiety, dotyk ust grzesznej kobiety, wreszcie – namaszcza stopy Jezusowi olejkiem (7,37-38.46). Tego już było dla faryzeusza za wiele i już miał coś powiedzieć, gdy przemówił Jezus. W dodatku były to słowa, które tylko Bóg miał prawo mówić: twoje liczne grzechy są odpuszczone (7,47-49 – słowa o odpuszczeniu grzechów Łukasz podkreśla powtarzając je trzy razy). Zamiast słów zgorszenia, zamiast słów potępienia – boskie przebaczenie. Tak reaguje serce czyste, jak zauważył kiedyś w podobnym kontekście[60] Max Scheler. Nie tak jak „starszy brat” z przypowieści o miłosiernym ojcu, w którego słowach o roztrwonieniu majątku „z nierządnicami” (15,30) przez młodszego brata można się dopatrzyć może i jakiegoś ukrytego pragnienia nierządnicy, skoro dopiero co przyszedł z pola słysząc „muzykę i tańce” (15,25) i nie zdążył niczego się jeszcze dowiedzieć, co też jego młodszy brat porabiał[61].
            W przypowieści o bogaczu i ubogim Łazarzu (16,19-31) warto podkreślić dwie rzeczy. Po pierwsze, Jezus opowiada o natychmiastowej karze i nagrodzie po śmierci, a nie dopiero po zmartwychwstaniu. Idea zmartwychwstania pojawia się kilka razy w ST (w 2 Mch 7,9.11.14.23; 12,43-45; 14,46; Hi 19,26-27; Iz 26,19; 53,10-11; Dn 12,2.13), ale o „życiu pozagrobowym” nie związanym ze zmartwychwstaniem czytamy tylko w trzech miejscach, z czego dwa przypadają na księgi deuterokanoniczne i – warto zwrócić uwagę – w każdym wypadku mowa tylko o losie ludzi „dobrych” (1 Sm 28,3-19; 2 Mch 7,36; Mdr 3,3). Jeśli ktoś będzie obstawał przy tym, że dydaktyczna konwencja wspomnianej przypowieści Jezusa nie zakłada, że zawarta jest w niej nauka o pośmiertnych losach człowieka, to rozstrzygający jest werset 20,38 – w polemice z saduceuszami w kwestii zmartwychwstania Jezus nie tylko potwierdza zmartwychwstanie, ale i to, że „wszyscy dla Boga żyją”. Po drugie, na pierwszy rzut oka wydaje się, że Abraham (rzecznik Jezusa, można by rzec) ze wspomnianej przypowieści nie ma racji – przecież jeśli ktoś „nie słucha Mojżesza i proroków” (16,31; por. 16,29), żeby np. nie pozwolić umrzeć z głodu żebrakowi u bram domu, „w którym każdego dnia wystawnie się ucztuje” (por. 16,19), to gdyby ujrzał kogoś „z tamtego świata” wskrzeszonego chwilowo dla ostrzeżenia, mógłby „dać się przekonać” (16,31).
Czy jednak faktycznie? Wyobraźmy sobie okrutnie niewrażliwego bogacza. Ukazał mu się człowiek, który przez niego (bądź jego brata, podobnie okrutnego) umarł. Otóż ów wskrzeszony człowiek musiałby się wpierw mocno natrudzić, aby przekonać go, że umarł, a teraz żyje – przy czym jeśli – z dopustu Bożego – zastosowałby jakąś „terapię wstrząsową” (szczegóły wymyślą wielbiciele horrorów), zamiast przekonać bogacza mógłby np. spowodować, że umrze on na zawał z przerażenia, jak to się stało choćby z bogatym Nabalem (1 Sm 25,37-38)[62].
            Czymś bliskim wielu ludziom wydają się być słowa „przyjdą czasy, kiedy będziecie pragnęli zobaczyć choć jeden dzień Syna Człowieczego, ale nie zobaczycie” (17,22). Na przykład, któż z chorych nie chciałby być cudownie uzdrowiony?[63] „Chciał(a)bym wierzyć, że to prawda” – powie może ze zrezygnowaniem sceptyk czytający ewangelie („ale to przecież niemożliwe”, doda). Pewny siebie niewierzący może nawet doda kpiąco jak Herod: „kim jest więc ten, o którym słyszę takie rzeczy? Chcę go zobaczyć, jak czyni jakiś cud” (por. 9,9; 23,8). Tetrarcha potraktował Jezusa jak kuglarza; wcześniej Piłat posłużył się metodą zrzucenia problemu na barki właśnie Heroda. Herod odpowiada kurtuazyjnym gestem odesłania Jezusa rzymskiemu namiestnikowi. I tak nierozpoznany Bóg (por. J 1,10) stał się przedmiotem rozgrywek politycznych.

*

Można zabić dłonią, nożem, twardym narzędziem. Można zabić lekko ciągnąc za spust albo wciskając przycisk. Można też zabić podniesieniem ręki, podpisem lub poleceniem. Józef z Arymatei, „człowiek Wysokiej Rady. Nie zgadzał się on ani z ich uchwałą, ani z ich postępowaniem” (23,50-51). Mógłby być patronem wszystkich tych, od których decyzji zależy często ludzkie życie. Niewiele zmieni tu uwaga, że często zależy „pośrednio”, np. poprzez takie czy inne przepisy prawa. „Biada tym, którzy wydają niegodziwe ustawy i podpisują krzywdzące przepisy” (Iz 10,1).

4. Ewangelia Jana
Wszystkie ewangelie spisano nie tylko po to, by nie zaginęła czy nie została zniekształcona pamięć o Jezusie ze śmiercią jego naocznych świadków, ale też by pomóc czytelnikom czy słuchaczom uwierzyć w niego. Szczególnie jest to podkreślone w Janowej: „Te natomiast [znaki dokonane przez Jezusa – TK] spisano, abyście wierzyli, że Jezus jest Mesjaszem, Synem Bożym” (20,30-31). Już w pierwszym wersecie Jezus, zwany Słowem (logos), jest nazwany ‘Bogiem’ (1,1), a w osiemnastym – ‘jednorodzonym Bogiem’, zaś przedostatni werset przed pierwotnym zakończeniem ewangelii to wyznanie apostoła Tomasza, kiedy po raz pierwszy ujrzał zmartwychwstałego Jezusa: „Pan mój i Bóg mój” (20,28). Jezus – jak w poprzednich ewangeliach – jak Bóg czyta w myślach (1,47; 2,24-25; 6,64.70; 7,19) i chodzi po jeziorze (6,19). Ewangelista podkreślił, że częste określanie Boga przez Jezusa mianem ‘mój ojciec’ miało w jego ustach taki wydźwięk, jakby „czynił się równym Bogu” (5,18). Co prawda Jan zdaje się tu przytaczać opinię oponentów Jezusa, ale już w następnym wersecie przedstawia Mistrza nie tylko nie dementującego tych pogłosek, ale, przeciwnie, potwierdzającego, że jest „równy Bogu”: „Wszystko bowiem, co on [= ojciec – TK] czyni, czyni również syn” (5,19), „tak jak ojciec wskrzesza umarłych i daje życie, tak też i syn obdarza życiem tych, których chce” (5,21). I – jeśli ktoś jeszcze miałby wątpliwości – Jezus dodaje: „aby wszyscy oddawali taką cześć synowi, jaką oddają ojcu” (5,23). Zdanie kilka wersetów niżej, które zdaje się przeczyć temu wszystkiemu („Ja nie mogę sam nic uczynić od siebie” [5,30]) w dalszej części tego wersetu znajduje wyjaśnienie: „gdyż kieruję się wolą tego, który mnie posłał, a nie własną wolą”[64]. Jezus odnosi do siebie imię Boga (Wj 3,14), które Izraelici nie wymawiali z obawy przed niewypełnieniem drugiego przykazania (8,24.28; 13,19; znamienne jest, że na ‘jestem’ Jezusa, które wydaje się odpowiedzią na słowa żołnierzy i sług ‘[szukamy] Jezusa z Nazaretu’, owi żołnierze i słudzy „cofnęli się i upadli na ziemię” [18,5-6.8]). Któż prócz Boga mógłby powiedzieć „posiadam bowiem władzę, aby je [tj. własne życie – TK] oddać, jak i ponownie odzyskać” (10,18). Oczywiście, człowiek Starego Testamentu doda „o ile to byłoby w ogóle możliwe dla Boga, bo przecież nie jest – Bóg nie może przestać żyć”. Idąc  jednak za wskazówką, którą zostawiliśmy przy omówieniu ewangelii Mateusza, można jednak powiedzieć tak: jako Bóg nie może, ale jako człowiek może[65]. Wreszcie, Jezus dwukrotnie podkreśla u Jana, że wszystko, co należy do jego ojca, jest jego (16,15; 17,10).
Kolejna rzecz, na którą chciałbym zwrócić uwagę, to występowanie w ewangelii Jana charakterystycznych zwrotów lokacyjnych. Niektórzy by powiedzieli, że symetryczne zwroty lokacyjne w odniesieniu do ojca i Jezusa („Ojciec jest we mnie, a ja w ojcu” [10,38; także 14,10-11; 17,21]) są jeszcze jednym argumentem za tym, że Jezus uważał się za równego Bogu, ale faktycznie bez wsparcia wymienionymi wyżej argumentami nie wykluczałyby one adopcjanizmu[66] a to ze względu na to, że Jezus nie odnosi tych zwrotów tylko do siebie i ojca („kto spożywa moje ciało i pije moją krew, pozostaje we mnie, a ja w nim” [6,56]; „w owym dniu poznacie, że ja jestem w moim ojcu, wy we mnie, a ja w was” [14,20]; „podobnie jak ty, ojcze, we mnie, a ja w tobie, tak i oni niech będą w nas” [17,21]; „ja w nich, a ty we mnie” [17,23])[67].
Wyróżnikiem Janowej wersji ewangelii jest szczegółowe wyeksponowanie „Jezusa dialektycznego”, chciałoby się powiedzieć: Jezusa prowadzącego dyskusje, polemiki, Jezusa przekonującego argumentami słownymi jak i czynami, a przy tym spokojnego, wolnego od „rozgorączkowania debatą”. „Ten, kto przybywa z nieba, jest ponad wszystkim i daje świadectwo o tym, co widział i słyszał; tymczasem nikt nie przyjmuje jego świadectwa” (3,32; por. 3,11). Wspaniały komentarz do tych słów dał Stanisław Lem, skądinąd ateista, w swojej powieści „Solaris”[68]. Świadkowie wydarzeń „nie mieszczących się w obowiązującym paradygmacie”, by użyć popularnego, ale trafnego tutaj zwrotu, natrafiają na mur nie do przebicia – w najlepszym razie mogą liczyć na przyznanie statusu osób cierpiących na halucynacje. Symptomatyczny jest pod tym względem rozdział 9. ewangelii Jana, opisujący historię uleczenia niewidomego od urodzenia. Uzdrowiony miał problem z przekonaniem niektórych o swojej tożsamości („Ależ nie! Jest tylko do niego podobny” [9,9]). „Sąsiedzi i ci, którzy widywali go wcześniej jako żebraka” (9,8) chcieli poznać „mechanizm” cudu: „jak to się stało, że widzisz?” (9,10); podobnie faryzeusze (9,15), którzy zresztą „nie wierzyli, że był niewidomy i odzyskał wzrok, dopóki nie wezwano rodziców uzdrowionego” (9,18). Pytanie o „jak” powtarza się jeszcze trzy razy (9,19.21.26), ale pozostaje bez odpowiedzi – a dokładniej, takiej odpowiedzi, jakiej prawdopodobnie chcieliby usłyszeć faryzeusze, a która „wyjaśniając mechanizm” cudu zarazem likwidowałaby sam cud. „My wiemy, że sam Bóg przemówił do Mojżesza. O nim zaś nawet nie wiadomo, skąd pochodzi” (9,29)[69], tłumaczą się, co prowokuje czytelnika do zadania pytania ‘a skąd macie taką pewność co do Mojżesza, skoro wszystkie świadectwa epistemiczne mają w tym wypadku formę przekazu, a cuda Jezusa oglądacie naocznie i słyszycie jego słowa tu i teraz?’ Może dlatego Jezus powiedział „Gdybyście wierzyli Mojżeszowi, uwierzylibyście także i mnie” (5,46). (Niektórzy powiedzą, że nie „dlatego”, ale „ponieważ” – jak dodaje Jezus w tym samym wersecie: „on [= Mojżesz – TK] przecież pisał o mnie”. Owszem, „proroctwa mesjańskie” zawarte w Pięcioksięgu są skąpe i wysoce niejednoznaczne, ale 1. trzy podstawowe atrybuty Boga [wszechmoc explicite, pozostałe – można przyjąć – domyślnie] są założone w Pięcioksięgu; 2. Jezus przynajmniej raz użył określenia ‘Prawo’ na oznaczenie nie tylko Pięcioksięgu [10,34].) Tertium non datur – jeśli Janowa relacja o faryzeuszach jest wierna, to o ile nie chcemy uznać ich za, mówiąc łagodnie, mało inteligentnych, trzeba przyznać, że zaślepiło ich „moralne skorumpowanie”. Na argument uzdrowionego niewidomego od urodzenia mieli tylko taką odpowiedź: „urodziłeś się pogrążony w grzechach i ty chcesz nas pouczać?” (9,34); na argument sług świątyni dowodzą z autorytetu („Czy uwierzył w niego któryś z przywódców albo faryzeuszów? A ten tłum nie znający Prawa jest przeklęty” [7,48-49][70]); na argument Nikodema odpowiadają popełniając ignoratio elenchi („Zbadaj [Pisma – TK], a przekonasz się, że żaden prorok nie wywodzi się z Galilei” [7,52])[71]. Desperacja faryzeuszów i wyższych kapłanów sięgnęła szczytu po spektakularnym cudzie wskrzeszenia Łazarza: jeśli nie powstrzymamy Jezusa, wszyscy mu uwierzą, co doprowadzi do krwawej interwencji Rzymian (11,47-48). Byłoby to może zrozumiałe, gdyby byli przekonani (albo lepiej: gdyby mieli jakieś podstawy do bycia przekonanymi), że Jezus jest iluzjonistą-oszustem lub czyni cuda mocą wrogą Bogu. Opinia o opętaniu Jezusa chyba przeważyła – przynajmniej w Sanhedrynie (por. 7,20; 8,48.52; 10,20). Gdyby jednak byli przekonani, jak wielu jeśli nie większość ówczesnych, że jest prorokiem Boga (ale nie samym Bogiem [3,2; 4,19; 6,14; 7,40; 7,52; 9,17]), taka postawa byłaby niezrozumiała. Postanowiono się pozbyć nie tylko Jezusa, ale i wskrzeszonego Łazarza (!, 12,10), zagłuszając resztki rozumu lub sumienia wzorcową argumentacją utylitarystyczną („będzie korzystniej, jeśli jeden człowiek umrze za lud, niż gdyby miał zginąć cały naród” [11,50; to samo w 18,14]). Jezus do wrogich mu ludzi powiadał, że „krótki czas chcieliście cieszyć się tym promieniejącym światłem [czyli Janem Chrzcicielem – TK]” (5,35). Po części to może zrozumiałe, skoro Jan zwracał się do faryzeuszów i saduceuszów „potomstwo żmijowe!” (Mt 3,7; por. też Łk 3,7). Więcej: Jezus mówi o nich przerażające słowa: „chcecie pełnić jego [tj. diabła – TK] zamiary” (8,44). Na butne „my wiemy, że ten człowiek jest grzesznikiem” (9,24) Jezus odpowiada (przy innej okazji): „któż z was może mi dowieść, że popełniam grzech?” (8,46) oraz „jeśli źle coś powiedziałem, to udowodnij, co było złe” (18,23)[72]. Dowodów jednak nie podano, bo trudno za takowe uznać oskarżenia o czynienie cudów w szabat (5,16; 9,16) czy też uważanie się za Boga równego Bogu Izraela (8,59; 10,33) a zarazem jego wierne odbicie (12,45; 14,7.9), poparte czynami. Oczywiście, wielu przypomni tu liczne starotestamentalne teksty mówiące o jedyności Boga i tym „usprawiedliwi” (choćby częściowo) odrzucających Jezusa. Klasyczna doktryna o tzw. trójcy świętej (oprócz Jezusa za Boga różnego od ojca a zarazem równego ojcu uznaje się też Ducha Świętego – ewangeliczne teksty za tym stanowią: Mt 4,1; 10,20; 12,31-32; Mk 1,12; 3,29; 13,11; Łk 2,26-27; 4,1; 12,10.12; J 14,16-17.26; 15,26; 16,7-8.13-15) podkreślała zawsze „tajemniczy” charakter tej prawdy (w sensie „przekraczania rozumu”). Sądzę jednak, że nie wynika to z paradoksalnego ponoć jej charakteru (złośliwi [?] powiedzą, że doktryna ta zakłada logikę parakonsystentną[73], skoro rzekomo twierdzi, że 3 = 1), ale tylko z tego (trywialnego) faktu, że bez Jezusa nikt by nie „wpadł” na to, że są trzy osoby boskie. To bowiem, że w ST (w NT też!) mowa o jedynym Bogu, nie musi przecież zakładać jedyności definiowanej przez identyczność pociągającą nieodróżnialność. To jest, ‘istnieje dokładnie jeden x’ nie musi być równoważne ‘istnieje co najmniej jeden x i każdy y jest z nim identyczny’ przy takim rozumieniu identyczności, iż jeśli x jest identyczne z y, to x i y są nieodróżnialne. Ponieważ bez trudu można podać na podstawie ewangelii różnice między Jezusem, Bogiem-ojcem i Duchem Świętym, stąd wniosek, że jedyność Boga jest rozumiana słabiej. Zresztą przesadą byłoby wymagać od autorów biblijnych tak mocnego, „nowoczesnego” pojęcia jedyności.
Koncentrując się w sposób wyjątkowy na wierze w Jezusa, czwarta ewangelia podejmuje temat poruszany już w poprzednich: rzekomo „elitarny”, by nie rzec „ezoteryczny” charakter objawienia Jezusowego. Krewni Jezusa, podobnie zniecierpliwieni jak wielu współczesnych, ponaglają Jezusa: „odejdź stąd i idź do Judei (…). Nikt bowiem nie działa niczego w ukryciu, jeśli stara się być jawnym. Jeśli więc czynisz takie rzeczy, to ujawnij się światu” (7,3-4). Troskę tę o coś, co dziś oznacza magiczny zwrot „piar”, kwituje jednak ewangelista stwierdzeniem: „jego bracia [czyli krewni – TK] bowiem nie wierzyli w niego” (7,5). Czy dziś także nie zdarza się nam nie wierzyć, że Jezus wie, jak poradzić sobie w świecie, ponaglając go „jak możesz patrzeć na to i nic nie robić!” albo narzekając (nie wprost, ale w sercu, gdyż zazwyczaj brak nam odwagi wypowiedzieć to) „sam jesteś sobie winien – im dalej od tych wydarzeń, kiedy to chodziłeś po ziemi, tym trudniej ludziom zweryfikować te historie – jak mogłeś sądzić, że <<przez głupstwo głoszenia nauki>> (1 Kor 1,21) przez następców następców następców…(i tak dalej) twoich świadków przekonasz ludzi?” Może dlatego Jezus stwierdził raz jakby melancholijnie „czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18,8). A przecież – podobnie jak w Mk 16,16 – Jan ostrzega, że odrzucający wiarę w Jezusa, mówiąc słowami Ezechiela, „będą się brzydzić samych siebie” (Ez 36,31, por. J 3,36; 8,24; 16,9). Z pewnością nie chodzi tu tylko o bezpośrednich słuchaczy Jezusa czy nawet słuchaczy jego słuchaczy[74], skoro jego orędzie dotyczy „wszystkich narodów” (Mt 28,19), „wszelkiego stworzenia”[75] (Mk 16,15), „świata” i „każdego” (J 3,15-17; 4,42; 5,23; 6,33.51; 8,12.26; 12,32.47; 16,8; 17,18.21.23). Ostatnie zdanie z ewangelii Mateusza to słowa Jezusa „A oto ja jestem z wami [tj. ze swoimi uczniami – TK] przez wszystkie dni, aż do końca świata” (28,20); podobnie ewangelia Jana, choć mowa w niej o odejściu i powrocie Jezusa, nie kończy się tzw. wniebowstąpieniem Jezusa, ale dialogiem Zmartwychwstałego z Tomaszem (pierwotne zakończenie) i Piotrem (ostateczne zakończenie). To sugeruje, że – wbrew pozorom – nie jesteśmy w sytuacji człowieka, którego życie zawisło od uwierzenia w rękopis(y) sprzed ponad tysiąca lat, przy zaginionych oryginałach, odciętego od wszelkich innych danych, wskazówek i informacji: wprost przeciwnie, jeśli to, co głosi ów rękopis (czy rękopisy) jest prawdą, jeśli Jezus zmartwychwstały żyje (gdyby był tylko wskrzeszony jak np. Łazarz, to by przecież znowu umarł, a przeto cała ta historia nie miałaby większego sensu), to powinien i dziś jakoś dać się znaleźć. Nie można tylko zapominać o tym, że inicjatywa należy do niego – Kleofasowi i drugiemu uczniowi idącemu do Emaus Jezus „dał się poznać” (Łk 24,35). Mógł pozostać ukryty, ale zdecydował się wyjść naprzeciw oczekiwaniom. Co prawda Jezus mówi przed męką, że „świat już mnie nie zobaczy” (J 14,19), ale zaraz dodaje, że „kto zna moje przykazania i postępuje według nich, ten mnie miłuje. Kto zaś mnie miłuje, doświadczy miłości mego ojca i ja także go umiłuję i mu się objawię” (14,21). Na pytanie apostoła Judy „Panie, co sprawiło, że masz objawić się nam, a nie światu?” (14,22) Jezus prawie powtarza poprzedni werset („Każdy, kto mnie miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a ojciec mój umiłuje go. Przyjdziemy do niego i będziemy u niego mieszkać” [14,23]). Przykazania Jezusa, jak wiemy z poprzednich ewangelii, nie różnią się od dekalogu, a streścić je można w przykazaniu miłości Boga i bliźniego[76]. U Jana mamy to potwierdzone: „daję wam nowe przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali. Podobnie jak ja was umiłowałem, tak i wy macie miłować jeden drugiego” (13,34; por. 15,17). „Nowość” dotyczy tego „podobnie jak”: „To jest bowiem moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, jak ja was umiłowałem” (15,12). Jezus wie, że miłość daje szczęście: „Jeśli nawet wiecie to wszystko, szczęśliwi będziecie dopiero wtedy, gdy będziecie to spełniać” (13,17). Prawie każdy zapytany (prawie, bo z wyjątkiem choćby tzw. nieszczęśliwie zakochanych) odpowie dziś „oczywiście, że miłość daje szczęście”. Często jednak odpowiadający będzie miał na myśli miłość erotyczną, albo nawet jeszcze węziej – uczucie towarzyszące miłości erotycznej (i to niedługie, bo trwające bez przerwy od kilku do kilkudziesięciu sekund). Orgazm rzeczywiście jest pewnym przedsmakiem nieba, ale oferta „kulinarna” Jezusa jest z pewnością bogatsza. Zresztą przyzna to niejeden człowiek, który nie słyszał o Jezusie bądź nie interesuje się nim: na przykład, „kobieta, gdy ma rodzić, przejmuje się, bo nadszedł jej czas. Kiedy jednak wyda na świat dziecko, zapomina o udręce z powodu szczęścia, że oto pojawił się na świecie człowiek” (16,21)[77].
Istnieją ludzie, którzy modlą się do Boga w stylu ‘proszę cię, ojcze, w imię Jezusa, daj mi bardzo dużo pieniędzy’ albo przynajmniej ‘proszę cię, ojcze, w imię Jezusa, abym zarabiał tyle, żeby kupić sobie mieszkanie i samochód’ – i rozczarowani wskazują, że przecież Jezus kilka razy mówił, że Bóg spełni każdą prośbę zaniesioną w imię Jezusa. Rzeczywiście, mówi tak u Jana, ale przeczytajmy dokładnie cały tekst: „Kto wierzy we mnie, będzie dokonywał takich samych dzieł, jakie ja czynię, a nawet dokona większych od nich, ponieważ ja odchodzę do ojca. O co tylko poprosicie w moje imię, spełnię to, aby ojciec został uwielbiony w synu. Jeśli o coś poprosicie w moje imię, ja to spełnię” (14,12-14). A zatem myśl ta jest praktycznie ta sama, co wyrażona wcześniej, np. w Mt 17,20 („gdybyście mieli wiarę jak ziarnko gorczycy (…) wszystko byłoby dla was możliwe”), Mt 21,22 („Jeżeli wierzycie, otrzymacie wszystko, o co poprosicie w modlitwie”), Mk 11,22-23 („Miejcie wiarę w Boga! Zapewniam was: Jeśli ktoś powie tej górze: <<Podnieś się i rzuć się w morze>>, a nie będzie powątpiewał w sercu, lecz wierzył, że to, co mówi, spełni się, to tak się mu stanie”) i Łk 17,6 („Gdybyście mieli wiarę jak ziarno gorczycy i powiedzielibyście temu krzewowi morwy: <<Wyrwij się i przenieś do morza>>, to by was posłuchał”). Jeśli ktoś jest przekonany, że modli się o dobrą rzecz, ale jego prośba nie jest wysłuchana, powinien przyjrzeć się swojej wierze. W J 15,7 Jezus wyraża obietnicę, o której mowa, tak: „jeśli będziecie trwać we mnie i jeśli moja nauka będzie w was trwać, proście, a spełni się wszystko, cokolwiek tylko pragniecie”. Któż może bez wahania powiedzieć, że trwa w Jezusie, a jego nauka w nim? Podobnie, byłoby rzeczą przewrotną odrywać owoc, o którym mowa w 15,16 od obietnicy spełnienia każdej prośby („To nie wy wybraliście mnie, lecz ja wybrałem was i ja wyznaczyłem was, abyście szli, przynosili owoc i aby wasz owoc był trwały; aby mój ojciec dał wam wszystko, o co go poprosicie w moje imię”. Potwierdza to też kolejny werset: „To wam nakazuję, abyście się wzajemnie miłowali”). Czwarta obietnica Jezusowa u Jana z kolei brzmi: „Podobnie i wy – teraz się smucicie, lecz ja znów was zobaczę i wtedy wasze serce będzie się radowało, a nikt nie pozbawi was tej radości. W owym dniu o nic nie będziecie mnie już pytać. Uroczyście zapewniam was: O cokolwiek poprosicie ojca w imię moje, da wam. Dotychczas nie prosiliście o nic w imię moje. Proście więc, a otrzymacie, aby wasza radość była pełna” (16,22-24). Jezus zwraca się tutaj do apostołów, a „ów dzień” rozpoczyna się spotkaniem ze Zmartwychwstałym[78].

*

Chciałoby się osobom, które nadal nie dowierzają Jezusowi z przyczyn, jak mówią, metodologicznych, powiedzieć za „wieloma z tłumu” (idącymi może za pewnym ciemnym wyczuciem wartości indukcji): „Czy mesjasz, gdy przyjdzie, dokona więcej znaków, niż on uczynił?” (7,31) Albo jeszcze bardziej bezpośrednio: „chodźcie, zobaczcie” (1,39), „chodź i sam zobacz” (1,46). To znaczy: spróbuj sam, osobiście „sprawdzić” Jezusa. Jezus jest przyzwyczajony do takich „prób wytrzymałościowych”, prowadzi się je od czasów jego chodzenia po tym skrawku ziemi nad wschodnim brzegiem Morza Śródziemnego. „Ale jak mam sprawdzić kogoś, do kogo dostęp mam – jak się wydaje – tylko poprzez odpisy relacji jego świadków? Nawet jeśli powiesz mi (jak wyżej), że nie jesteśmy <<zdani tylko na rękopis>>, to sam przyznałeś, że wynika to tylko z tego rękopisu, tj. o ile opisuje prawdę” – powie ktoś.
            Odpowiedzieć na to można tak: część bezpośrednich świadków Jezusa poniosła śmierć męczeńską, tj. z powodu wiary w Jezusa. Chrześcijaństwo od początku aż po największe prześladowanie w starożytności (za Dioklecjana, początek IV w.) miało śmiertelnych wrogów – zarówno wśród ludzi prostych, członków władzy jak i wybitnych intelektualistów. Śmierć wymusza na człowieku maksimum racjonalności, a zwłaszcza śmierć męczeńska (nawet chorzy na nowotwór nie zawsze trzymają się do ostatniego stadium choroby „cudownej diety” czy innej szarlatanerii). Wrogowie chrześcijaństwa dotarliby do istotnej niezgodności pomiędzy relacjami owych świadków a ewangeliami. Ponieważ żadna taka informacja do nas nie dotarła, jest wysoce prawdopodobne, że takiej informacji po prostu nie było. Przy czym należy tu podkreślić, że nie oznacza to oczywiście, że śmierć za przekonania sama przez się świadczy o prawdziwości tych przekonań – nie świadczy, bo mielibyśmy jawną sprzeczność (prawie każda religia miała swoich męczenników za wiarę). Przypadek chrześcijaństwa jest jednak odmienny.

[1] Ernest Renan, Żywot Jezusa, tł. A. Niemojewski, Warszawa 1907.
[2] Helena Eilstein, Biblia w ręku ateisty, Warszawa: Wydawnictwo IFiS PAN 2006.
[3] Ewa Bińczyk, Socjologia wiedzy w Biblii, Kraków: Zakład Wydawniczy Nomos 2003.
[4] System nie jest sprawą przeszłości, pierwotna wersja została wpierw wygłoszona 9.06.2014 na UG w ramach spotkań pod patronatem PTF Oddział Gdański pod tytułem „Wszechświat, Bóg, umysł, etyka. Z powrotem do światopoglądu filozoficznego”. Wersja skrócona została wygłoszona na KUL JPII 18.06.2014 w ramach konferencji „Filozofia XVII wieku – jej źródła i kontynuacje”. Jak to zwykle bywa, niektórymi myślami tam zawartymi nie mogłem się nie podzielić jeszcze wcześniej, w ramach zajęć ze studentami – za zgłoszone uwagi jestem im (oraz pozostałym moim słuchaczom) bardzo wdzięczny.
[5] Walter Kasper, Bóg Jezusa Chrystusa, tł. Jan Tyrawa, Wrocław: Wydawnictwo Wrocławskiej Księgarni Archidiecezjalnej 1996, s. 341.
[6] Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu, opracował Zespół Biblistów Polskich z inicjatywy Towarzystwa Świętego Pawła, Częstochowa: Edycja Świętego Pawła 2009.
[7] Tu i niżej piszę tak dla prostoty, bo nie interesują mnie tu kwestie typu ‘czy apostoł Mateusz był rzeczywiście autorem ewangelii określanej tym mianem, czy też ktoś inny, czy może tylko pewnych (jakich) fragmentów’ itp.
[8] Inne historie niż Abrahama i Sary z przywróceniem płodności: Rdz 25,21; 30,22; Sdz 13,2-3; 1 Sm 1,2.5-6.19-20).
[9] Można tu też przywołać czterdziestodniowy post Eliasza (1 Krl 19,8).
[10] Nazwa ‘dziesięć przykazań’ – zob. Wj 34,28; Pwt 4,13; 20,4 (dosłownie ‘dziesięć słów’).
[11] „Zapewniam was: Dopóki ziemia i niebo będą istnieć, nie zmieni się w Prawie ani jedna litera, ani jedna kreska, aż się wszystko spełni. Kto zniesie choćby jedno z najmniejszych przykazań i tak będzie nauczał ludzi, ten będzie najmniejszy w królestwie niebieskim. Kto je natomiast wypełni i nauczy wypełniać, ten będzie wielki w królestwie niebieskim”.
[12] Innym fragmentem z Mateusza będącym prawdopodobnie aluzją do czyśćca może być 12,32 – werset ten sugeruje, że pewne grzechy, nawet jeśli nie będą odpuszczone w tym życiu, mogą być odpuszczone w przyszłym. Niewykluczone, że podobnie można interpretować przypowieść o miłosiernym królu i niemiłosiernym dłużniku (18,23-35).
[13] Zwracam na to uwagę, bo słyszałem, jak niektórzy sugerowali, że rabbi Jezus stawiał tak absurdalnie wygórowane wymagania moralne, że jego wyznawcy nie widzieli innego sposobu, by je usankcjonować, jak uznać go za Boga w najściślejszym sensie tego słowa (sic!) – najściślejszym, gdyż zdarzają się w Biblii też mniej ścisłe znaczenia słowa ‘Bóg’ czy raczej ‘bóg’, co wykorzystują, jak wiadomo, unitarianie w rodzaju świadków Jehowy, subordynacjoniści itp.
[14] Alexander Pruss, One Body. A Study in Christian Sexual Ethics, Notre Dame University Press 2012, W pracy tej są także pewne rzeczy, z którymi się nie zgadzam: zob. T. Kąkol, So pleasant, so addictive. Several remarks on A. Pruss’ work One Body, ukaże się w „Journal of Analytic Theology”.
[15] Podkreślić należy, że żadne przepowiednie proroków w ST nie wymagają dla swego wyjaśnienia założenia o umiejętności czytania przez nich w myślach. Jeszcze jeden fakt czytania przez Jezusa w myślach jest wzmiankowany u Mateusza w 12,25.
[16] Mateusz nie wspomina o łóżku. Może to pominął, a może uzdrowiony zapomniał z wrażenia wziąć łóżko? Zauważmy też, że nie ma mowy o podziękowaniu!
[17] Chciałoby się jeszcze dodać trzeci tradycyjny „podstawowy atrybut”, jakim jest doskonała dobroć, ale ST nie używa nigdzie takiego wyrażenia, choć z kontekstu całego ST oczywiste jest, że gdyby zapytać autorów ST, czy Bóg jest doskonale dobry, bez wahania odpowiedzieliby twierdząco. Najbliższy tej myśli jest być może werset Mdr 11,24 („Kochasz wszystko, co istnieje”).
[18] Daleki jestem od lekceważenia cierpiących, sam przecież jestem człowiekiem. Jednak zrozumiałość psychologiczna a racja logiczna to różne rzeczy.
[19] Np. słynni filozofowie pogańscy Celsus i Porfiriusz. Zob. Porfiriusz z Tyru, Przeciw chrześcijanom, tł. P. Ashwin-Siejkowski, Kraków: WAM 2006, s. 69, 71, 77 i 101.
[20] Może z wyjątkiem matematyki, gdzie mamy jeszcze do czynienia z wiedzą.
[21] Dokładnie omówił to Alex Pruss w One Body (ch. 2), do której to pracy jeszcze raz chciałbym odesłać.
[22] Por. np. Porfiriusz z Tyru, op. cit., s. 131 i 133 oraz (były ksiądz) prof. Ludwik Kostro w Czy są konieczne akty transgresji kognitywnej poza granice ontyczne przyrody, aby wyjaśnić jej istnienie i działanie? „Miscellanea sociologica et philosophica” 2008 nr 9, s. 28.
[23] Por. np. M. Tokarz, Elementy pragmatyki logicznej, Warszawa: PWN 1993, r. 7.
[24] Można by to tłumaczenie wersetu 11,6 uznać za kolejną proklamację bóstwa Jezusa – ST kilkakrotnie przypomina, że szczęśliwy jest człowiek ufający Bogu (Ps 40,5; 84,13; Prz 16,20; Iz 30,18; Jr 17,7).
[25] Por. np. T. Węcławski, Chrystus naszej wiary, s. 130.
[26] U Izajasza spotykamy nawet szokującą tezę, że sam Bóg dla niektórych stał się zgorszeniem (Iz 8,13-15).
[27] Por. np. L. Kostro, op. cit., s. 28.
[28] Podobnie w Łk 17,21, a werset wcześniej dodaje, że „Królestwo Boże nie przychodzi w sposób dostrzegalny”.
[29] To samo powtórzone przy innej okazji (16,4).
[30] Por. Porfiriusz z Tyru, op. cit., s. 139, przyp. 40. Coś z tej Celsusowej pogardy spotyka się czasem i dziś wśród niektórych filozofów i nie tylko. Pamiętam np., jak na pewnej poważnej konferencji naukowej jeden z moich kolegów użył określenia ‘przeciętni zjadacze opłatka’ (chodziło o „przeciętnych” – cokolwiek by to miało znaczyć – chrześcijan).
[31] 28b, tł. P. Siwek.
[32] Co ciekawe, sam Nietzsche używa tego określenia, tyle że „perłami” mają być jego dzieła, a „świniami” – niemieccy czytelnicy (!). [Nie pamiętam niestety dokładnego adresu, ale cytatu i kontekstu jestem pewien.]
[33] Por. Hans Albert, Pewność czy prawda?, tł. I. Lazari-Pawłowska, w: (red.) J. Czarkowski, J. Pawlak, J. Pawłowski, Kierunki filozofii współczesnej, cz. I, Toruń: Wyd. UMK, s. 251-261.
[34] Por. K. Twardowski, Przemówienie na otwarciu Polskiego Towarzystwa Filozoficznego we Lwowie, „Przegląd Filozoficzny” 2 (1904), s. 241. Dziękuję mojemu koledze dr B. Skowronowi za zwrócenie uwagi na ten fragment.
[35] Niektórzy chrześcijanie zaprotestują mówiąc, że „wiara jest łaską”, podczas gdy tu sprowadza się ją do „czysto ludzkich racji”. Otóż nie, o ile sprawiającym owe cuda jest Bóg, a to przecież zakładają.
[36] Zauważmy, że w ST Bóg mógł chodzić po morzu (Hi 9,8).
[37] Zresztą nie tylko jego: werset 16,19 Jezus prawie powtarza odnosząc go, jak się zdaje, do wszystkich chrześcijan (18,18).
[38] Przy okazji, werset ten wprowadziłby pewnie w zakłopotanie wszystkich tych, wedle których Jezus był „słodkim pacyfistą”, patronem walczących m.in. o zniesienie kary śmierci czy – jak się wyraził pewien profesor z Warszawy – „tołstojowskim anarchistą”.
[39] Por. np. Anna Głąb, Wczesne chrześcijaństwo i homoseksualizm. Na kanwie książki Johna Boswella, „Znak”, styczeń 2007, nr 620, http://www.miesiecznik.znak.com.pl/9122/calosc/wczesne-chrzescijanstwo-i-homoseksualizm-na-kanwie-ksiazki-johna-boswella. Z tekstem tym polemizuję w planowanym artykule.
[40] Paralelny tekst u Marka jest jeszcze bardziej dobitny (Mk 10,6-8).
[41] Jeśli chodzi o tzw. klauzulę porneia (19,9), por. wyżej, komentarz do 5,32. Wspomniana tam książka A. Prussa – w swojej warstwie teologicznej – zawiera oryginalną analizę implikacji słynnego biblijnego „będą jednym ciałem”.
[42] Warto też przypomnieć tu, co o eunuchach mówi Izajasz: „Bo tak mówi Pan: Eunuchom, którzy przestrzegają moich szabatów wybierają to, co jest zgodne z moją wolą i mocno trwają przy moim przymierzu – dam w moim domu i w moich murach pomnik i imię lepsze niż to, które mogą zapewnić synowie i córki, imię wieczne, które nie ulegnie zniszczeniu” (Iz 56,4-5).
[43] A. Pruss wykazał, że me logou porneia jest wstawką w 5,32 i 19,9. Zob. tegoż, op. cit., s. 216-229. Powszechnie przyjmuje się, że wstawką jest też formuła trynitarna w 28,19 (zob. np. Józef Kudasiewicz, Jezus historii a Chrystus wiary, Lublin: KUL 1987, s. 106n).
[44] Poprawnie powinno być: ‘syna Jojady’ (2 Krn 24,20-22).
[45] Przy okazji, wbrew obiegowym interpretacjom, ów tajemniczy „znak” to najprawdopodobniej sam Syn Człowieczy – przecież w Mt 12,39 mowa o „znaku proroka Jonasza” (a w Mt 16,4 o „znaku Jonasza”), podczas gdy Łk 11,30 precyzuje, że „Jonasz był znakiem”. Także Symeon nazywa Jezusa „znakiem” (Łk 2,34).
[46] Por. Iz 40,8.
[47] Myśl ta pojawiła się niezależnie u mnie jak i u mojej żony, mgr sacrae theologiae J. Marchewki-Kąkol.
[48] A mówią to w tym fragmencie ludzie, którzy kiedyś tak rozumowali: „Podstępem pozbądźmy się uczciwego, bo nam przeszkadza, utrudnia nam życie, zarzuca niewierność wobec Prawa, wypomina nam złe wychowanie. Chwali się znajomością Boga, twierdzi, że jest synem Pana, a przy tym potępia nasze przekonania. Już sam jego widok jest nieznośny, bo zachowuje się nie tak jak inni, dziwne są jego drogi. Uważa nas za ludzi płytkich i unika naszych dróg jak zarazy. Śmierć ludzi uczciwych nazywa szczęśliwą i przechwala się, że Bóg jest jego ojcem. Zobaczmy, czy ma rację, sprawdźmy, jak się zachowa wobec śmierci. Jeśli człowiek uczciwy jest synem Boga – On go uratuje, ocali go od nieprzyjaciół. Wypróbujmy go zniewagami i poddajmy torturom, by się przekonać o jego męstwie, wybadajmy jego cierpliwość. Skażmy go na śmierć haniebną, bo jak sam zapewnia, będzie ocalony” (Mdr 2,12-20). Przeczytajmy cały kontekst Mdr 5,4 – nie można nie dostrzec w nim (podobnie jak w Mdr 2,12-20) opisu historii podobnej do tej, która stała się udziałem Jezusa: „Drżąc, staną przed sądem, gdy się ujawnią ich grzechy, a ich nieprawości będą ich oskarżać. Za to człowiek uczciwy stanie bez lęku wobec tych, którzy go dręczyli i chcieli podważyć sens jego trudu. Gdy go ujrzą, zatrzęsą się z trwogi, oniemieją wobec nieoczekiwanego zbawienia. Wtedy zmienią zdanie i pomyślą z żalem, ze ściśniętym sercem i pośród westchnień: <<Przecież to ten, z którego się naśmiewaliśmy. Jakże byliśmy głupi, gdy drwiliśmy z niego. Wydawało się nam, że żył w obłędzie i umarł w pogardzie. Jak to się stało, że znalazł się wśród synów Bożych i ma udział w dziedzictwie świętych? Niestety, to my zeszliśmy ze słusznej drogi na manowce, gdzie blask sprawiedliwości nie świecił nad nami, a słońce nie wschodziło o poranku. Przeszliśmy wszystkie zwodnicze ścieżki bezprawia, przewędrowaliśmy pustynne bezdroża, nie chcieliśmy uznać drogi Pana. I co nam przyniosła nasza pycha? Co nam dały bogactwo i chełpliwość? Wszystko jak cień przeminęło, jak błaha wiadomość puszczona mimo uszu. (…) tak i my: ledwie narodziliśmy się, a już nadszedł nasz koniec, nie widać po nas nawet śladu cnoty, zmarnowaliśmy życie, żyjąc przewrotnie>>” (Mdr 4,20-5,9.13).
Widać więc, że głupi to nie tylko przeciwieństwo mądrego (Ps 49,1 i liczne fragmenty z Prz, Koh i Syr), ale i winny (Ps 69,6; Prz 14,16; 15,20) oraz bezbożny (Pwt 32,5-6; Ps 10,4-5; 74,18.22; 94,8; Prz 5,22-23; 10,23; Koh 7,25; Syr 22,12; 27,13; Iz 32,6; Jr 4,22).
[49] Zob. np. dosadne określenie Alexandra Pfaendera: „czysty kanibalizm”, cyt. za: Gerda Walther, Ku drugiemu brzegowi, fragmenty tł. J. Machnacz, w: J. Machnacz, Człowiek – wspólnota – Bóg. Fenomenologia Gerdy Walther, Wrocław 2012, s. 227.
[50] Zob. np. Porfiriusz z Tyru, op. cit., s. 94-97.
[51] Okazało się, że wyrażenie to, choć przyszło mi spontanicznie do głowy, pochodzi od Hegla.
[52] Można by jeszcze dodać, że w świetle Jr 16,7 Jezus wygląda, jakby uczestniczył we własnej stypie.
[53] Por. Porfiriusz z Tyru, op. cit., s. 69, przyp. 104, s. 77, przyp. 3, s. 101, przyp. 53.
[54] Nie czuwały jednak do zmartwychwstania, bo w 28,1 czytamy, że „po szabacie, o świcie (…) przyszły obejrzeć grób” – w piątek wieczór lub w sobotę rano (następny dzień liczono od naszej g. 18.00) postawiono przy grobie straże (27,62.66), choć wzmianka o strażach jest tylko w ewangelii Mateusza.
[55] Może dlatego też prof. Tomasz Polak (przed utratą wiary ks. prof. Tomasz Węcławski) podjął się jeszcze jednego tłumaczenia właśnie tej ewangelii.
[56] Można się domyślać, że Jezus – znając zamiary faryzeuszów – nie miał tu na myśli zaniedbania (nie-uzdrowienia), ale swoją śmierć.
[57] Przypomina tu się też Iz 21,12: „Jeśli chcecie pytać, pytajcie!”
[58] Znowu, nie pomnę adresu, ale cytatu jestem pewien.
[59] Jak wiadomo, tak wtedy ucztowano, gdyż stoły były bardzo niskie.
[60] Chodziło o kwestię ukamienowania cudzołożnicy (J 8,1-11).
[61] w przypowieści mowa tylko o tym, że młodszy brat „żył rozrzutnie” (15,13) – nie było słowa o nierządnicach.
[62] mimo że w jego przypadku nie chodziło aż o spotkanie z umarłym.
[63] A jednak są i tacy, którym „na rękę” w ich mniemaniu jest choroba. W każdym razie nie wydaje się prawdą, by wszyscy chorzy, bez zastrzeżeń, chcieli być uzdrowieni.
[64] Por. też 8,28: „niczego nie czynię sam z siebie, lecz to głoszę, czego nauczył mnie ojciec”.
[65] Analogicznie tłumaczy się „ulubiony” fragment unitarian, subordynacjonistów itp. „Ojciec bowiem jest większy ode mnie” (14,28). Zob. Św. Leon, List do Flawiana, biskupa konstantynopolitańskiego, w: Breviarium Fidei. Kodeks doktrynalnych wypowiedzi Kościoła, opracowali J. M. Szymusiak, S. Głowa, Poznań 1964, s. 279.
[66] tj. – w uproszczeniu – tezy, że Jezus nie był, ale stał się Bogiem równym ojcu.
[67] Przy okazji, fragment, który na pierwszy rzut oka wyraża patryinkarnacjonizm („to ojciec, który jest we mnie, dokonuje swoich dzieł” [14,10], faktycznie nie ma takiego charakteru, gdyż otaczają go zwroty stwierdzające symetryczną lokację ojca i syna. Pozostaje jeszcze zagadnienie logiczno-filozoficzne: czy symetryczna lokacja nie implikuje identyczności? Czy jeśli A jest w B, a B jest w A, to czy nie jest tak, że A = B? Jeśli tak, to zwrot Jezusa jest tylko metaforą, bo oczywiście Jezus ≠ jego ojciec (≠ my itp.). Być może jednak taka lokacja nie implikuje identyczności – tak twierdzi np. Jerzy Perzanowski w Locative Ontology, Parts I-III, w: „Logic and Logical Philosophy”, 1993, nr 1, s. 59. Warto zwrócić uwagę na pomysłowy model (w sensie przenośnym, nie technicznym), który zaproponował Perzanowski w tym kontekście: dwa lustra odbijające siebie nawzajem.
[68] Doczekała się tłumaczeń na wiele języków; na jej podstawie nakręcono też film.
[69] „Pochodzi” w sensie duchowym oczywiście (tj. czy czyni cuda mocą Bożą czy nie), bo w sensie ziemskim doskonale wiedzieli, że pochodzi z Nazaretu, z Galilei (1,45; 4,43-44; 6,42; 7,1.3.27.41.52; 18,5.7; 19,19); nie wiedzieli natomiast, że urodził się w Betlejem (7,42), można powiedzieć – „w drodze”.
[70] Jeszcze dzisiaj spotykałem taką argumentację w różnych kwestiach, np. istnienia Boga. Do tego – wstyd powiedzieć – także wśród niektórych kolegów-filozofów.
[71] Można by tu dodać, że Jan, podobnie jak synoptycy, podkreśla moralny warunek wiary: „Sąd zaś polega na tym: na świecie pojawiła się światłość, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność niż światłość, ponieważ ich czyny były złe. Każdy bowiem, kto popełnia zło, nienawidzi światłości i nie lgnie do niej, aby jego czyny nie stały się jawne” (3,19-20) oraz „Was świat nie może nienawidzić – mnie zaś nienawidzi, gdyż ja poświadczam, że jego dzieła są złe” (7,7).
[72] Ten ostatni fragment był odpowiedzią na policzek wymierzony przez sługę arcykapłana. Przypomina tu się policzek, który Sedecjasz wymierzył prorokowi Micheaszowi (1 Krl 22,24; 2 Krn 18,23).
[73] O logikach parakonsystentnych zob. np. Jerzy Perzanowski, Parainconsistency, or inconsistency tamed, investigated and exploited, “Logic and Logical Philosophy”, 2002, nr 9, s. 5-24.
[74] Por. 17,20: „Proszę cię nie tylko za nimi, lecz także za tymi, którzy uwierzą we mnie dzięki ich nauczaniu”.
[75] Zdolnego do jego przyjęcia, by uprzedzić dyskusje o ewangelizowaniu ptaków, ryb itp. (aczkolwiek św. Franciszek i św. Antoni nie widzieli tu zasadniczych trudności).
[76] Przy okazji, niektórzy powiedzą, że nie ma sensu nakazywać miłości. Otóż byłoby tak, gdyby miłość była rozumiana jako np. tylko uczucie. Życzliwa interpretacja przykazania miłości prowadzi do wniosku, że miłość nie redukuje się do uczucia. Więcej na ten temat zob. A. Pruss, One Body, s. 8-11 i nn.
[77] Pamiętam to przejmowanie się, zresztą oboje (choć w różny sposób) przejmowaliśmy się z żoną uczęszczając pilnie choćby na tzw. szkołę rodzenia. Mój pierworodny syn ma dopiero około dwa i pół roku, a już zdążyłem przeżyć kilka prawie że uniesień czegoś, o czym kiedyś nie miałem najmniejszego pojęcia – miłości ojca do dziecka. Dopiero teraz zaczynam chyba rozumieć, co mógł czuć mój ojciec.
[78] Jeszcze trzy rzeczy z ewangelii Jana są warte uwagi. Po pierwsze, 5,17 („Mój ojciec działa stale, dlatego i ja działam”) w połączeniu ze wspomnianym już faktem, że Bóg nie jest ograniczony czasem, podważa powszechne przekonanie, że czas jest warunkiem dynamiki. Naukowy zaś argument za tą nieintuicyjną tezą próbował przedstawić Michał Heller w Początek jest wszędzie. Nowa hipoteza pochodzenia wszechświata, Warszawa: Prószyński i Ska 2002. Po drugie, Jan niejako mimochodem tłumaczy, dlaczego „tłum” tak szybko przeszedł od „hosanna” do „ukrzyżuj go”: „Dlatego wielki tłum wybiegł mu naprzeciw, ponieważ usłyszano o dokonanym przez niego znaku [wskrzeszenia Łazarza – TK]” (12,18). Po trzecie, czytamy u Jana: „Mimo że Jezus dokonał tak wielkich znaków wobec nich, nie wierzono mu, aby spełniły się słowa, które wypowiedział prorok Izajasz: <<Panie, kto uwierzył w to, co usłyszeliśmy, i komu objawiło się ramię Pana?>> Nie mogli uwierzyć, dlatego że Izajasz powiedział jeszcze: <<Sprawił, że ich oczy stały się ociemniałe, a ich serce uczynił kamiennym, aby nie widzieli oczyma i niczego nie rozumieli w swoim wnętrzu, oraz się nie nawrócili, abym ich nie uzdrowił>> (12,37-40). Sugeruje to, że proroctwo jest przyczyną niewiary (ogólniej, wydarzeń przyszłych) i że Bóg jest (dosłownie) przyczyną niewiary. Otóż sądzę, że w obu przypadkach mamy do czynienia z figurą stylistyczną, gdyż w pierwszym porządek przyczynowy (o ile można tu mówić o takim porządku) jest odwrotny, ponadto w jednym i drugim przypadku mielibyśmy zanegowany wolny wybór, czemu przeczy choćby Pwt 11,26; 30,15.19 czy Syr 15,11-17; 17,6.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trzy spotkania

Wstałem jak co dzień, nie spodziewając się jednak, jak wielkie zmiany wniesie w życie ten pozornie pospolity fakt. Pospieszna (niestety, ale więcej czasu będzie w drodze) modlitwa, spacer pod brodzik i walka z jego zasłoną z tworzywa sztucznego, które dzięki prawom elektrostatyki lepi się do ciała w najmniej odpowiednich (o ile są też bardziej odpowiednie) momentach. Szybkie śniadanie składające się z czarnego chleba, jogurtu naturalnego, jabłka i tuńczyka, do którego dostęp jest zarezerwowany dla posiadaczy fińskiego noża „Wiking”. Mały czajnik elektryczny stęka z wysiłku, buzując na chyboczącej się, obrypanej szafce, będącej jedynym stałym elementem wyposażenia Hotelu Asystenckiego (o pozostałe meble użytkownicy muszą sami się postarać). W końcu plastikowa wajcha opada ze stuknięciem, czemu towarzyszy zgaśnięcie pomarańczowej lampki. Zielona herbata ma paskudny smak, ale podobno pobudza umysł. Jeszcze tylko rzut oka na zegarko-telefon, portfel i – w nieznane. Zawsze z ciek...

Medytacje z Robertem Biedroniem o LGBT i innych statystycznych mniejszościach seksualnych (tekst z 6.02.13)

Robert Biedroń wydał w 2007 roku książkę pt. „Tęczowy elementarz” (Adpublik: Warszawa). Adresowana ona jest, używając znanego slangu kościelnego, do wszystkich ludzi dobrej woli, w tym także heterowiększości. Ba, autorowi swojego czasu marzyło się, żeby praca ta została wpisana na szkolną listę lektur uzupełniających (!). Niestety, zostawia ona pewien niedosyt (niekoniecznie seksualny): autor pisze, że „każdy z nas indywidualnie określa swoją orientację seksualną” (s. 17, 30) i że „nikt nie ma prawa określać naszej orientacji seksualnej – ani rodzice, ani psycholog, ani ksiądz” (s. 30). Na przykład, „możemy tworzyć związki z kobietami, gdy nagle odkrywamy, że interesują nas również mężczyźni – i odwrotnie” (s. 17). Na s. 29 czytamy jednak, że „nie możesz stać się gejem lub lesbijką” i że „choć mechanizm kształtowania się orientacji seksualnej nie został jeszcze szczegółowo rozpoznany”, to „najnowsze badania naukowe wykazują, że orientacja seksualna ma związek z wpływem hormonów n...