Przejdź do głównej zawartości

O istocie tak zwanych statystycznych mniejszości seksualnych (tekst z 11.02.2015)

Jan Woleński i Jan Hartman piszą w swoim podręczniku etyki:
„Z kolei przestał być tematem etyki seksualnej homoseksualizm (…). Dziś ostrze potępień skierowało się w inną stronę (…). Tzw. homofobia, zwłaszcza przejawiana w życiu publicznym, uważana jest dziś za moralnie odrażającą, zajmując tu miejsce zaraz za rasizmem” (J. Woleński, J. Hartman, Wiedza o etyce, Warszawa – Bielsko-Biała: Wydawnictwo Szkolne PWN, s. 258).
Powyższe tezy mają charakter opisowy i są prawdziwe. Niniejszy artykuł motywuje (złudna?) nadzieja, że pierwsza z nich stanie się fałszywa. Przy czym – jak sygnalizuje to tytuł – chcę ująć sprawę szerzej, nie ograniczając się tylko do homoseksualizmu: z równą powagą, by tak rzec, traktuję transwestytyzm, transseksualizm, fetyszyzmy rozmaitych odmian, „upodobania” mieszane itp., a więc całą „paletę” (czy – by odwołać się do znanego symbolu – „tęczę”) statystycznych mniejszości seksualnych, włączając w to jeszcze nie „domalowane” do niej „kolory”.
*
Pomijając idealistów, wszyscy przyjmują, że człowiek jest (wyłącznie – powiedzą jedni; między innymi – dodadzą inni) bytem biologicznym. Szczególnie trafną moim zdaniem konceptualizację centrum biologicznej warstwy[1] w bycie ludzkim przedstawił Andrzej Chmielecki[2]. Mianowicie można wyróżnić w owym centrum trzy układy: kognitywny, witalny i sterujący. Pierwszy jest układem „poznawczym” – składają się na niego detektory reagujące na bodźce fizyczne, receptory przekształcające owe bodźce na informacje i integrator(y?) scalające informacje w reprezentacje[3]. Z neurologicznego punktu widzenia zlokalizowany jest w korze mózgowej. Układ witalny składa się natomiast z dwóch podukładów: wegetatywnego i popędowego. Pierwszy, zlokalizowany głównie w podwzgórzu, działa na zasadzie neurohormonalnych ujemnych sprzężeń zwrotnych, dzięki czemu organizm jako całość jest homeostatem. Drugi, zlokalizowany wedle Chmieleckiego głównie w ciele migdałowatym, generuje stany nierównowagi wewnętrznej, np. popęd płciowy – „ponieważ stany nierównowagi są niestabilne, a każdy układ dąży do stanu równowagi” (Chmielecki, s. 214), zaś „redukcja nierównowagi może w warunkach naturalnych dokonać się tylko wskutek aktywnego zachowania się osobnika” (tamże), układ popędowy jest konieczny do wyjaśnienia dynamiki osobniczej. Po wtóre, układ popędowy „zaznacza” reprezentacje („przypisuje wagi”), co umożliwia kojarzenie (asocjację, łączenie) reprezentacji w pamięci krótkotrwałej (podręcznikowy przykład psa Pawłowa – reprezentacja <<dźwięk>> + reprezentacja <<pokarm>>, dzięki genetycznie zaprogramowanej wadze <<niezbędne do przeżycia>> w niestabilnym stanie głodu). Aby można było zrobić użytek z powstałej asocjacji, magazynowana ona jest w pamięci długotrwałej. Gdy nie wchodzą w grę wyłącznie tzw. odruchy wrodzone (bezwarunkowe), ingeruje jeszcze wspomniany układ sterujący, który pełni rolę swoistego filtra przepuszczającego do rozkodowania i „wdrożenia” reprezentację o największej wadze (zdaniem Chmieleckiego, jest on zlokalizowany w jądrze przyśrodkowo-grzbietowym wzgórza). Jak widać, centrum biologicznej warstwy człowieka znajduje się w mózgu, którego  pewnym sensie „żywicielem” jest „reszta organizmu”. Z drugiej strony, do funkcji (zadań) centrum nie może nie należeć „obsługa” swojego żywiciela. Dzięki tej dwustronności mamy – mimo wielu struktur o różnych funkcjach – do czynienia ze zunifikowanym organizmem. Mówienie o funkcjach czy zadaniach jest tutaj jak najbardziej naturalne, gdyż „jednym z największych odkryć Darwina jest to, że możemy myśleć o projektowaniu bez projektanta” (Philip Kitcher, s. 380, cyt. za: Fred Dretske, s. 24)[4]. Owszem, „historia ewolucyjna może nie przebiegać tak, jak myślimy” (Dretske, s. 63), ale przecież „określenie tego, czy serce, nerki i gruczoły przysadkowe funkcjonują poprawnie, nie stanowi dla nas jakiegoś problemu” (tamże). W związku z tym można w uprawniony sposób rozpatrywać poprawne jak i błędne funkcjonowanie określonych struktur biologicznych, w tym oczywiście wyróżnionych przez Chmieleckiego układów centrum biologicznej warstwy człowieka. Może się zdarzyć, że reprezentacja sensoryczna (tu – wizualna) <<stanik>> zostanie skojarzona z reprezentacją czuciową <<przyjemność seksualna>>, dzięki genetycznie zaprogramowanej (co znaczy – wyselekcjonowanej) wadze <<sprzyjające reprodukcji>> w niestabilnym stanie „głodu” seksualnego. Jeśli dany osobnik przejdzie przypadkowo przez „trening” analogiczny do treningu psa Pawłowa, to może przejawiać zachowania charakterystyczne dla stanikowego fetyszysty. Trzeba jednak pamiętać, że takie wyjaśnienie (nazwijmy je ‘asocjacyjnym’ lub ‘behawioralnym’) jest jednym z możliwych i że nawet gdyby było prawdziwe w odniesieniu do jednego statystycznie nietypowego zachowania czy też upodobania seksualnego (bądź nawet węziej – w odniesieniu do danego, konkretnego osobnika!), to jeszcze nie znaczy, że stosuje się do innego. Warto jednak, jak sądzę, zaryzykować takie wyjaśnienie choćby na próbę. Warto po wtóre odnotować, że podobnie jak „tresowanie dzwonkiem” psa Pawłowa nie prowadzi do sytuacji sensownej biologicznie (kiedy ów pies żyje w mieście, w którym takie dzwonki spotyka się na każdym kroku, ciągłe wydzielanie śliny i soku żołądkowego może sprawić, że nabawi się wrzodów), tak i nasz stanikowy fetyszysta naraża się na frustrację przebywając na plaży lub snując się po galeriach handlowych. Istotny jest przy tym jeszcze fakt, że tak rozumiany ‘behawioralny’ nie oznacza ‘wykluczający czynniki endogenne, jak hormony czy geny’. Może być np. tak, że reprezentacja wzrokowa <<goły facet>> spowoduje taką zmianę w nierównowagowym stanie wygenerowanym przez układ popędowy pewnego (innego) faceta, że owej reprezentacji zostanie zwrotnie przypisana waga <<sprzyjający reprodukcji>> i tak naznaczona reprezentacja trafi do pamięci emocjonalnej. Czy tak faktycznie jest, to, jak zwykle, kwestia empiryczna, ale jeśli ten mechanizm byłby właśnie taki, to ponieważ układ popędowy jest zdeterminowany genetycznie, a generowanie stanów nierównowagowych w tym przypadku odbywa się przez uwalnianie hormonów, wniosek, że „coś nie tak” z hormonami, a być może ostatecznie z samym generatorem (czyli układem popędowym), co nie musi ale może mieć podłoże genetyczne.
Punkt widzenia funkcji jest centralny dla biologii ewolucyjnej i niezależnie od tego, jakie mamy poglądy moralne, pierwszą i nienegocjowalną przesłanką dla podjęcia (na nowo – jeśli przyznamy rację Woleńskiemu i Hartmanowi) zagadnienia statystycznie nietypowych zachowań seksualnych dla etyki jest przyznanie, że w biologicznej warstwie człowieka mamy układy mające pełnić różne zadania i że zadania te mogą być spełniane bądź nie.
Kolejny, oczywisty moim zdaniem krok, jest taki: w przypadku owych zachowań seksualnych, o ile stoją za nimi upodobania seksualne (a nie np. „chwilowy kaprys” czy chęć zaszokowania kogoś itp. – czyli gdy są to zachowania, by tak rzec, „szczere”), pewne układy biologiczne nie wypełniają bądź źle wypełniają swoje zadania.
Dla wielu nie będzie to już oczywiste, ale ten unik jest irracjonalny, choć – co postaram się przynajmniej częściowo pokazać – psychologicznie zrozumiały. Sądzę, że najprościej to zrobić odpowiadając na bardziej lub mniej typowe i poważne[5] zarzuty, jakie oponenci zapewne postawią pod moim adresem.

1. Tak zwani eksperci (WHO, APA itp.) wykreślili homo- i biseksualizm z listy chorób. Być może dotyczy to większości statystycznie nietypowych zachowań seksualnych, tyle że pominięto je ze względów redakcyjnych. Homoseksualiści i inni są zdrowi psychicznie, nie szkodzą innym ani sobie, a kontrprzykłady można wyjaśnić właśnie nieakceptacją czy wręcz wrogością, jakiej doświadczają, czyli przyczyna ewentualnych zaburzeń nie leży w nich, ale w środowisku czyli społeczeństwie.
Jest to najczęstszy zarzut. Tyle że łatwo na niego odpowiedzieć: nie interesuje mnie wymiar samoświadomości czy dostosowania społecznego, ale tylko prawda o poziomie biologicznym.

2. To, co proponujesz, to – mówiąc wulgarnie – redukowanie człowieka do k.tasa bądź jego braku. Weźmy np. osławioną Annę Grodzką – ona czuje, że jest kobietą, tj. dlaczego nie bierzesz pod uwagę priorytetu duszy (specyficznie rozumianej, w żadnym razie „religijnie” czy „tomistycznie”) nad ciałem? (Andrzej Chmielecki kiedyś na zebraniu Zakładu Filozofii Współczesnej UG)
Pierwsze zdanie – w żadnym razie! Kolejne: jeśli nawet uznać „priorytet” (większość dziś to – inaczej niż Andrzej [choć zdeklarowany ateista] – naturaliści, więc odrzucają samo istnienie duszy jakkolwiek rozumianej), nie oznacza on przecież negowania dysfunkcji w warstwie biologicznej.

3. Struktury biologiczne są lub mogą być polifunkcyjne. Maria Curie-Skłodowska używała swojego mózgu do rozwiązywania problemów fizyki jądrowej, a Jezus Chrystus do rozwiązywania problemów religijnych, w obu wypadkach ze szkodą dla przetrwania jak i reprodukcji. Czy znaczy to, że ich mózgi źle spełniały swoje funkcje?
Mówiąc ‘Maria używała swojego mózgu w celu X’ (czy byłoby to rozwiązanie równania czy walenie głową w ścianę), mówimy o czymś innym, niż gdy mówimy, że nerka źle pełni swoją funkcję, gdy z powodu kamienia powstaje zastój moczu. Oczywiście, Maria cierpiąca na kamicę mogła się do tego przyczynić (np. przez niewłaściwe odżywianie się), ale nawet przy „czysto behawioralnej” (a nie „endogennej”) koncepcji np. homoseksualizmu jest mało prawdopodobne, by był on skutkiem umyślnego działania jego „nosiciela”.

4. It proves too much. Jeśli masz rację, to podobnie możesz pisać o wrodzonym lub nabytym niedowładzie ręki lub bezpłodności itp. (Wacław Janikowski, rozmowa w internecie)
Nie głoszę, że ludziom z niedowładem czy bezpłodnością itp. trzeba na każdym kroku dawać do zrozumienia, że są w ten czy inny sposób biologicznie niesprawni. Podobnie z członkami statystycznych mniejszości seksualnych. Niestety, część tych ostatnich oraz jeszcze w większym stopniu ich heteroseksualnych rzeczników odmawia po prostu poważnej analizy w stylu proponowanym z niniejszym artykule, forsując za to dobrze znane postulaty polityczne (które w wielu krajach stały się faktem, co zresztą jest wykorzystywane dla uwiarygodnienia głoszonych przez nich poglądów, mimo oczywistego braku związku logicznego).

5. Jeśli przyczyny skłonności o których piszesz są genetyczne lub hormonalne lub nawet czysto „behawioralne”, to są to skłonności nieodwracalne. Po prostu ludzie ci nie mogą inaczej i już. Po co więc ich „dobijać”?
Nie namawiam do terapii (o ile takowa jest możliwa), tego tematu nie podejmuję. Chodzi o zgodę na to, że to dysfunkcja biologiczna. Przy czym, na marginesie, nawet genetycznie uwarunkowane dysfunkcje biologiczne nie zawsze „wygrywają” z siłą woli.

6. Argument typu „a gdyby Twój syn….
Cóż, byłbym nieszczęśliwy, ale z pewnością poczytałbym z nim choćby ten tekst i dalej kochał.

Ostatni argument, jaki przytoczę, jest moim zdaniem najciekawszy. Zrekonstruowałem go z wypowiedzi wspomnianego już Wacława Janikowskiego:
Homoseksualiści i w ogóle seksualni „-iści” (poza hetero) dość już cierpieli przez wieki. Dobrze wiesz, ile państw ich prześladowało i jakie drakońskie kary stosowano (gdzieniegdzie stosuje się jeszcze dziś). Nawet w liberalnych społeczeństwach lokalna homofobia prowadzi niektórych z nich nawet do samobójstw. Jeśli to dla ciebie zbyt perswazyjny argument, masz suchy wywód: zajrzyj do ostatniego rozdziału opublikowanej wersji mojej rozprawy doktorskiej:
„1) do istoty norm moralnych należy określenie tego, jakie zachowania względem innych (a pośrednio względem całości społeczeństwa) są społecznie aprobowane; 2) społecznie aprobowane są takie zachowania, które prowadzą do realizacji tego, czego pragnie większość; i 3) wszyscy pragną być zadowoleni ze swego życia. (…) Sądzimy jednak, że zasadnie jest przypuszczać, że w sytuacji wyboru między jakąś wiedzą a szczęściem zdecydowana większość wolałaby jednak móc z przekonaniem stwierdzić „Jestem zadowolony/a ze swego życia” i nie mieć owej wiedzy niż vice versa. Jak wiemy, wiedza może przyczyniać się do szczęścia, ale może też owo szczęście pomniejszać. Wiele przykładów tego rodzaju dostarczają nam w obfitości i literatura, i samo życie. (…) W naszych wywodach kierujemy się przesłanką, że to, co jest celem ostatecznym działań moralnych, powinno określić się na podstawie tego, czego pragnie większość – lub ostrożniej: czego pragnęłaby większość, gdyby posiadała dostateczną wiedzę tzw. faktualną, była racjonalna pod względem logicznym i czysto pragmatycznym. To doprowadza do konkluzji, że gdy chodzi o racje moralne, wartość, jaką jest maksymalne zadowolenie większości z własnego życia, zawsze musi przeważyć nad innymi, choćby ‘szlachetnymi’, wartościami” (Wacław Janikowski, Naturalizm etyczny we współczesnej filozofii analitycznej, Warszawa: Semper 2008, s. 241n).
Innymi słowy, ważniejsze jest szczęście niż prawda. I cóż na to można odpowiedzieć? Chyba tylko tak: gdyby starożytni i późniejsi Europejczycy tak myśleli, nie rozwinęłaby się z pewnością kultura europejska, z filozofią i nauką w szczególności[6].


[1] Piszę tak, gdyż roboczo przyjmuję wielowarstwowość człowieka, ale nie jest to założenie konieczne.
[2] Chmielecki nie nazywa jej ‘biologiczną’, ale ‘psychiczną’, gdyż wyróżnia jeszcze nad nią w człowieku warstwę zwaną ‘duchową’, a biologię rezerwuje dla tzw. procesów informacyjnych pierwszego rzędu. Zdecydowałem się na to uproszczenie, aby nie zanudzać już na starcie Czytelnika wykładem szczegółów teorii Chmieleckiego. Por. tegoż, Podstawy psychoniki. Ku alternatywie dla cognitive science, Warszawa: IFiS PAN 2013.
[3] Szczegóły – zob. tamże, s. 181-199, 249-294.
[4] P. Kitcher, Function and design, “Midwest Studies in Philosophy”, 18, 1993, s. 379-397; F. Dretske, Naturalizowanie umysłu, tł. B. Świątczak, Warszawa: IFiS PAN 2004.
[5] Do niepoważnych zaliczam np. ‘co cię to obchodzi, pilnuj swojego k.tasa’ czy też ‘ty podły homofobie, nienawidzę cię!!’. Wstyd przyznać, ale zdarzało się, że nawet osoby będące doktorami filozofii podobnie reagowały na moje wywody.
[6] Można wysunąć też zarzuty wobec samej koncepcji etyki zaprezentowanej w cytowanej książce. Zdanie ‘1)’ prowokuje do postawienia pytania: tylko tyle? Po drugie, samo pojęcie szczęścia jako „względnie trwałego zadowolenia z całości własnego życia (nie będącego objawem choroby)” (s. 240) jest wątpliwe: mówiąc np. do ukochanej ‘ty jesteś moim szczęściem’ raczej nie mówię o swoim stanie psychologicznym, poza tym jak tu mówić o „trwałości” (nawet „względnej”) kiedy życie się jeszcze toczy i może nas zaskoczyć niejednym? (to dlatego Grecy mówili słusznie choć paradoksalnie, żeby nie nazywać nikogo szczęśliwym póki nie upewnimy się, że umarł). W rezultacie zamiast „naturalistycznego ugruntowania etyki” mamy budowlę na piasku.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trzy spotkania

Wstałem jak co dzień, nie spodziewając się jednak, jak wielkie zmiany wniesie w życie ten pozornie pospolity fakt. Pospieszna (niestety, ale więcej czasu będzie w drodze) modlitwa, spacer pod brodzik i walka z jego zasłoną z tworzywa sztucznego, które dzięki prawom elektrostatyki lepi się do ciała w najmniej odpowiednich (o ile są też bardziej odpowiednie) momentach. Szybkie śniadanie składające się z czarnego chleba, jogurtu naturalnego, jabłka i tuńczyka, do którego dostęp jest zarezerwowany dla posiadaczy fińskiego noża „Wiking”. Mały czajnik elektryczny stęka z wysiłku, buzując na chyboczącej się, obrypanej szafce, będącej jedynym stałym elementem wyposażenia Hotelu Asystenckiego (o pozostałe meble użytkownicy muszą sami się postarać). W końcu plastikowa wajcha opada ze stuknięciem, czemu towarzyszy zgaśnięcie pomarańczowej lampki. Zielona herbata ma paskudny smak, ale podobno pobudza umysł. Jeszcze tylko rzut oka na zegarko-telefon, portfel i – w nieznane. Zawsze z ciek...

Panowie, właśnie rozmawialiśmy z Absolutem czyli ewangelie w ręku filozofa w XXI wieku (wersja z 3.12.2014)

Mojej żonie Joannie i naszemu synowi Karolowi Jeśli będziecie Mnie szukać, znajdziecie Mnie. Jr 29,13 Potem przychodzą do ciebie, tak jak lud przychodzi na zgromadzenie. Mój lud siada przed tobą, słucha twoich słów, ale według nich nie postępuje, bo mają na ustach słowa pełne miłości, ale myślą tylko o zysku. Jesteś dla nich jak ten, kto ma ładny głos i pięknie śpiewa o miłości przy akompaniamencie cytry. Słuchają twoich słów, ale według nich nie postępują. Gdy jednak spełni się to, co zapowiadasz, przekonają się, że mieli między sobą proroka. Ez 33,31-33 O Jezu (…). Jakże cierpię, że w ogóle podjąłem ten problem. To jest zbyt ciężkie dla mnie, jestem przecież tylko człowiekiem, a Ty? Ty jesteś kimś więcej. Powiedz mi zatem, kim jesteś? Ernest Renan  (tł. Józef Tischner) pozwól nam oglądać cuda Mi 7,15 0. Wstęp Przeglądając niniejszą książeczkę czytelniczka/czytelnik określi ją pewnie jako ‘komentarz do tak zwanych ewangelii kanonicznyc...

Medytacje z Robertem Biedroniem o LGBT i innych statystycznych mniejszościach seksualnych (tekst z 6.02.13)

Robert Biedroń wydał w 2007 roku książkę pt. „Tęczowy elementarz” (Adpublik: Warszawa). Adresowana ona jest, używając znanego slangu kościelnego, do wszystkich ludzi dobrej woli, w tym także heterowiększości. Ba, autorowi swojego czasu marzyło się, żeby praca ta została wpisana na szkolną listę lektur uzupełniających (!). Niestety, zostawia ona pewien niedosyt (niekoniecznie seksualny): autor pisze, że „każdy z nas indywidualnie określa swoją orientację seksualną” (s. 17, 30) i że „nikt nie ma prawa określać naszej orientacji seksualnej – ani rodzice, ani psycholog, ani ksiądz” (s. 30). Na przykład, „możemy tworzyć związki z kobietami, gdy nagle odkrywamy, że interesują nas również mężczyźni – i odwrotnie” (s. 17). Na s. 29 czytamy jednak, że „nie możesz stać się gejem lub lesbijką” i że „choć mechanizm kształtowania się orientacji seksualnej nie został jeszcze szczegółowo rozpoznany”, to „najnowsze badania naukowe wykazują, że orientacja seksualna ma związek z wpływem hormonów n...