Jan Woleński
i Jan Hartman piszą w swoim podręczniku etyki:
„Z kolei
przestał być tematem etyki seksualnej homoseksualizm (…). Dziś ostrze potępień
skierowało się w inną stronę (…). Tzw. homofobia, zwłaszcza przejawiana w życiu
publicznym, uważana jest dziś za moralnie odrażającą, zajmując tu miejsce zaraz
za rasizmem” (J. Woleński, J. Hartman, Wiedza o etyce, Warszawa –
Bielsko-Biała: Wydawnictwo Szkolne PWN, s. 258).
Powyższe
tezy mają charakter opisowy i są prawdziwe. Niniejszy artykuł motywuje
(złudna?) nadzieja, że pierwsza z nich stanie się fałszywa. Przy czym – jak
sygnalizuje to tytuł – chcę ująć sprawę szerzej, nie ograniczając się tylko do
homoseksualizmu: z równą powagą, by tak rzec, traktuję transwestytyzm,
transseksualizm, fetyszyzmy rozmaitych odmian, „upodobania” mieszane itp., a
więc całą „paletę” (czy – by odwołać się do znanego symbolu – „tęczę”)
statystycznych mniejszości seksualnych, włączając w to jeszcze nie „domalowane”
do niej „kolory”.
*
Pomijając
idealistów, wszyscy przyjmują, że człowiek jest (wyłącznie – powiedzą jedni;
między innymi – dodadzą inni) bytem biologicznym. Szczególnie trafną moim
zdaniem konceptualizację centrum biologicznej warstwy[1] w bycie ludzkim przedstawił Andrzej Chmielecki[2]. Mianowicie można wyróżnić w owym centrum trzy
układy: kognitywny, witalny i sterujący. Pierwszy jest układem „poznawczym” –
składają się na niego detektory reagujące na bodźce fizyczne, receptory
przekształcające owe bodźce na informacje i integrator(y?) scalające informacje
w reprezentacje[3]. Z neurologicznego punktu widzenia
zlokalizowany jest w korze mózgowej. Układ witalny składa się natomiast z dwóch
podukładów: wegetatywnego i popędowego. Pierwszy, zlokalizowany głównie w
podwzgórzu, działa na zasadzie neurohormonalnych ujemnych sprzężeń zwrotnych,
dzięki czemu organizm jako całość jest homeostatem. Drugi, zlokalizowany wedle
Chmieleckiego głównie w ciele migdałowatym, generuje stany nierównowagi
wewnętrznej, np. popęd płciowy – „ponieważ stany nierównowagi są niestabilne, a
każdy układ dąży do stanu równowagi” (Chmielecki, s. 214), zaś „redukcja
nierównowagi może w warunkach naturalnych dokonać się tylko wskutek aktywnego
zachowania się osobnika” (tamże), układ popędowy jest konieczny do wyjaśnienia
dynamiki osobniczej. Po wtóre, układ popędowy „zaznacza” reprezentacje
(„przypisuje wagi”), co umożliwia kojarzenie (asocjację, łączenie)
reprezentacji w pamięci krótkotrwałej (podręcznikowy przykład psa Pawłowa –
reprezentacja <<dźwięk>> + reprezentacja <<pokarm>>,
dzięki genetycznie zaprogramowanej wadze <<niezbędne do przeżycia>>
w niestabilnym stanie głodu). Aby można było zrobić użytek z powstałej
asocjacji, magazynowana ona jest w pamięci długotrwałej. Gdy nie wchodzą w grę
wyłącznie tzw. odruchy wrodzone (bezwarunkowe), ingeruje jeszcze wspomniany
układ sterujący, który pełni rolę swoistego filtra przepuszczającego do
rozkodowania i „wdrożenia” reprezentację o największej wadze (zdaniem
Chmieleckiego, jest on zlokalizowany w jądrze przyśrodkowo-grzbietowym
wzgórza). Jak widać, centrum biologicznej warstwy człowieka znajduje się w
mózgu, którego pewnym sensie „żywicielem” jest „reszta organizmu”. Z
drugiej strony, do funkcji (zadań) centrum nie może nie należeć „obsługa”
swojego żywiciela. Dzięki tej dwustronności mamy – mimo wielu struktur o
różnych funkcjach – do czynienia ze zunifikowanym organizmem. Mówienie o funkcjach
czy zadaniach jest tutaj jak najbardziej naturalne, gdyż „jednym z największych
odkryć Darwina jest to, że możemy myśleć o projektowaniu bez projektanta”
(Philip Kitcher, s. 380, cyt. za: Fred Dretske, s. 24)[4]. Owszem, „historia ewolucyjna może nie przebiegać
tak, jak myślimy” (Dretske, s. 63), ale przecież „określenie tego, czy serce,
nerki i gruczoły przysadkowe funkcjonują poprawnie, nie stanowi dla nas
jakiegoś problemu” (tamże). W związku z tym można w uprawniony sposób
rozpatrywać poprawne jak i błędne funkcjonowanie określonych struktur
biologicznych, w tym oczywiście wyróżnionych przez Chmieleckiego układów
centrum biologicznej warstwy człowieka. Może się zdarzyć, że reprezentacja
sensoryczna (tu – wizualna) <<stanik>> zostanie skojarzona z
reprezentacją czuciową <<przyjemność seksualna>>, dzięki
genetycznie zaprogramowanej (co znaczy – wyselekcjonowanej) wadze
<<sprzyjające reprodukcji>> w niestabilnym stanie „głodu”
seksualnego. Jeśli dany osobnik przejdzie przypadkowo przez „trening”
analogiczny do treningu psa Pawłowa, to może przejawiać zachowania
charakterystyczne dla stanikowego fetyszysty. Trzeba jednak pamiętać, że takie
wyjaśnienie (nazwijmy je ‘asocjacyjnym’ lub ‘behawioralnym’) jest jednym z
możliwych i że nawet gdyby było prawdziwe w odniesieniu do jednego
statystycznie nietypowego zachowania czy też upodobania seksualnego (bądź nawet
węziej – w odniesieniu do danego, konkretnego osobnika!), to jeszcze nie
znaczy, że stosuje się do innego. Warto jednak, jak sądzę, zaryzykować takie
wyjaśnienie choćby na próbę. Warto po wtóre odnotować, że podobnie jak
„tresowanie dzwonkiem” psa Pawłowa nie prowadzi do sytuacji sensownej
biologicznie (kiedy ów pies żyje w mieście, w którym takie dzwonki spotyka się
na każdym kroku, ciągłe wydzielanie śliny i soku żołądkowego może sprawić, że
nabawi się wrzodów), tak i nasz stanikowy fetyszysta naraża się na frustrację
przebywając na plaży lub snując się po galeriach handlowych. Istotny jest przy
tym jeszcze fakt, że tak rozumiany ‘behawioralny’ nie oznacza ‘wykluczający
czynniki endogenne, jak hormony czy geny’. Może być np. tak, że reprezentacja
wzrokowa <<goły facet>> spowoduje taką zmianę w nierównowagowym
stanie wygenerowanym przez układ popędowy pewnego (innego) faceta, że owej
reprezentacji zostanie zwrotnie przypisana waga <<sprzyjający
reprodukcji>> i tak naznaczona reprezentacja trafi do pamięci
emocjonalnej. Czy tak faktycznie jest, to, jak zwykle, kwestia empiryczna, ale
jeśli ten mechanizm byłby właśnie taki, to ponieważ układ popędowy jest
zdeterminowany genetycznie, a generowanie stanów nierównowagowych w tym
przypadku odbywa się przez uwalnianie hormonów, wniosek, że „coś nie tak” z
hormonami, a być może ostatecznie z samym generatorem (czyli układem
popędowym), co nie musi ale może mieć podłoże genetyczne.
Punkt
widzenia funkcji jest centralny dla biologii ewolucyjnej i niezależnie od tego,
jakie mamy poglądy moralne, pierwszą i nienegocjowalną przesłanką dla podjęcia
(na nowo – jeśli przyznamy rację Woleńskiemu i Hartmanowi) zagadnienia
statystycznie nietypowych zachowań seksualnych dla etyki jest przyznanie, że w
biologicznej warstwie człowieka mamy układy mające pełnić różne zadania i że
zadania te mogą być spełniane bądź nie.
Kolejny,
oczywisty moim zdaniem krok, jest taki: w przypadku owych zachowań seksualnych,
o ile stoją za nimi upodobania seksualne (a nie np. „chwilowy kaprys” czy chęć
zaszokowania kogoś itp. – czyli gdy są to zachowania, by tak rzec, „szczere”),
pewne układy biologiczne nie wypełniają bądź źle wypełniają swoje zadania.
Dla wielu
nie będzie to już oczywiste, ale ten unik jest irracjonalny, choć – co postaram
się przynajmniej częściowo pokazać – psychologicznie zrozumiały. Sądzę, że
najprościej to zrobić odpowiadając na bardziej lub mniej typowe i poważne[5] zarzuty, jakie oponenci zapewne postawią pod moim
adresem.
1. Tak
zwani eksperci (WHO, APA itp.) wykreślili homo- i biseksualizm z listy chorób.
Być może dotyczy to większości statystycznie nietypowych zachowań seksualnych,
tyle że pominięto je ze względów redakcyjnych. Homoseksualiści i inni są zdrowi
psychicznie, nie szkodzą innym ani sobie, a kontrprzykłady można wyjaśnić
właśnie nieakceptacją czy wręcz wrogością, jakiej doświadczają, czyli przyczyna
ewentualnych zaburzeń nie leży w nich, ale w środowisku czyli społeczeństwie.
Jest to
najczęstszy zarzut. Tyle że łatwo na niego odpowiedzieć: nie interesuje mnie
wymiar samoświadomości czy dostosowania społecznego, ale tylko prawda o
poziomie biologicznym.
2. To, co
proponujesz, to – mówiąc wulgarnie – redukowanie człowieka do k.tasa bądź jego
braku. Weźmy np. osławioną Annę Grodzką – ona czuje, że jest kobietą,
tj. dlaczego nie bierzesz pod uwagę priorytetu duszy (specyficznie rozumianej,
w żadnym razie „religijnie” czy „tomistycznie”) nad ciałem? (Andrzej
Chmielecki kiedyś na zebraniu Zakładu Filozofii Współczesnej UG)
Pierwsze
zdanie – w żadnym razie! Kolejne: jeśli nawet uznać „priorytet” (większość dziś
to – inaczej niż Andrzej [choć zdeklarowany ateista] – naturaliści, więc
odrzucają samo istnienie duszy jakkolwiek rozumianej), nie oznacza on przecież
negowania dysfunkcji w warstwie biologicznej.
3. Struktury
biologiczne są lub mogą być polifunkcyjne. Maria Curie-Skłodowska używała
swojego mózgu do rozwiązywania problemów fizyki jądrowej, a Jezus Chrystus do
rozwiązywania problemów religijnych, w obu wypadkach ze szkodą dla przetrwania
jak i reprodukcji. Czy znaczy to, że ich mózgi źle spełniały swoje funkcje?
Mówiąc
‘Maria używała swojego mózgu w celu X’ (czy byłoby to rozwiązanie równania czy
walenie głową w ścianę), mówimy o czymś innym, niż gdy mówimy, że nerka źle
pełni swoją funkcję, gdy z powodu kamienia powstaje zastój moczu. Oczywiście,
Maria cierpiąca na kamicę mogła się do tego przyczynić (np. przez niewłaściwe
odżywianie się), ale nawet przy „czysto behawioralnej” (a nie „endogennej”)
koncepcji np. homoseksualizmu jest mało prawdopodobne, by był on skutkiem
umyślnego działania jego „nosiciela”.
4. It
proves too much. Jeśli masz rację, to podobnie możesz pisać o wrodzonym lub
nabytym niedowładzie ręki lub bezpłodności itp. (Wacław Janikowski, rozmowa
w internecie)
Nie głoszę,
że ludziom z niedowładem czy bezpłodnością itp. trzeba na każdym kroku dawać do
zrozumienia, że są w ten czy inny sposób biologicznie niesprawni. Podobnie z
członkami statystycznych mniejszości seksualnych. Niestety, część tych
ostatnich oraz jeszcze w większym stopniu ich heteroseksualnych rzeczników odmawia
po prostu poważnej analizy w stylu proponowanym z niniejszym artykule, forsując
za to dobrze znane postulaty polityczne (które w wielu krajach stały się
faktem, co zresztą jest wykorzystywane dla uwiarygodnienia głoszonych przez
nich poglądów, mimo oczywistego braku związku logicznego).
5. Jeśli
przyczyny skłonności o których piszesz są genetyczne lub hormonalne lub nawet
czysto „behawioralne”, to są to skłonności nieodwracalne. Po prostu ludzie ci
nie mogą inaczej i już. Po co więc ich „dobijać”?
Nie namawiam
do terapii (o ile takowa jest możliwa), tego tematu nie podejmuję. Chodzi o
zgodę na to, że to dysfunkcja biologiczna. Przy czym, na marginesie, nawet
genetycznie uwarunkowane dysfunkcje biologiczne nie zawsze „wygrywają” z siłą
woli.
6. Argument
typu „a gdyby Twój syn….
Cóż, byłbym
nieszczęśliwy, ale z pewnością poczytałbym z nim choćby ten tekst i dalej
kochał.
Ostatni
argument, jaki przytoczę, jest moim zdaniem najciekawszy. Zrekonstruowałem go z
wypowiedzi wspomnianego już Wacława Janikowskiego:
Homoseksualiści
i w ogóle seksualni „-iści” (poza hetero) dość już cierpieli przez wieki.
Dobrze wiesz, ile państw ich prześladowało i jakie drakońskie kary stosowano
(gdzieniegdzie stosuje się jeszcze dziś). Nawet w liberalnych społeczeństwach
lokalna homofobia prowadzi niektórych z nich nawet do samobójstw. Jeśli to dla
ciebie zbyt perswazyjny argument, masz suchy wywód: zajrzyj do ostatniego
rozdziału opublikowanej wersji mojej rozprawy doktorskiej:
„1) do
istoty norm moralnych należy określenie tego, jakie zachowania względem innych
(a pośrednio względem całości społeczeństwa) są społecznie aprobowane; 2)
społecznie aprobowane są takie zachowania, które prowadzą do realizacji tego,
czego pragnie większość; i 3) wszyscy pragną być zadowoleni ze swego życia. (…)
Sądzimy jednak, że zasadnie jest przypuszczać, że w sytuacji wyboru między
jakąś wiedzą a szczęściem zdecydowana większość wolałaby jednak móc z
przekonaniem stwierdzić „Jestem zadowolony/a ze swego życia” i nie mieć owej
wiedzy niż vice versa.
Jak wiemy, wiedza może przyczyniać się do szczęścia, ale może też owo szczęście
pomniejszać. Wiele przykładów tego rodzaju dostarczają nam w obfitości i
literatura, i samo życie. (…) W naszych wywodach kierujemy się przesłanką, że
to, co jest celem ostatecznym działań moralnych, powinno określić się na
podstawie tego, czego pragnie większość – lub ostrożniej: czego pragnęłaby
większość, gdyby posiadała dostateczną wiedzę tzw. faktualną, była racjonalna
pod względem logicznym i czysto pragmatycznym. To doprowadza do konkluzji, że
gdy chodzi o racje moralne, wartość, jaką jest maksymalne zadowolenie
większości z własnego życia, zawsze musi przeważyć nad innymi, choćby
‘szlachetnymi’, wartościami” (Wacław Janikowski, Naturalizm etyczny we
współczesnej filozofii analitycznej, Warszawa: Semper 2008, s. 241n).
Innymi
słowy, ważniejsze jest szczęście niż prawda. I cóż na to można odpowiedzieć?
Chyba tylko tak: gdyby starożytni i późniejsi Europejczycy tak myśleli, nie
rozwinęłaby się z pewnością kultura europejska, z filozofią i nauką w
szczególności[6].
[1] Piszę tak, gdyż roboczo przyjmuję
wielowarstwowość człowieka, ale nie jest to założenie konieczne.
[2] Chmielecki nie nazywa jej
‘biologiczną’, ale ‘psychiczną’, gdyż wyróżnia jeszcze nad nią w człowieku
warstwę zwaną ‘duchową’, a biologię rezerwuje dla tzw. procesów informacyjnych
pierwszego rzędu. Zdecydowałem się na to uproszczenie, aby nie zanudzać już na
starcie Czytelnika wykładem szczegółów teorii Chmieleckiego. Por. tegoż, Podstawy
psychoniki. Ku alternatywie dla cognitive science, Warszawa: IFiS PAN 2013.
[3] Szczegóły – zob. tamże, s.
181-199, 249-294.
[4] P. Kitcher, Function and
design, “Midwest Studies in Philosophy”, 18, 1993, s. 379-397; F. Dretske, Naturalizowanie
umysłu, tł. B.
Świątczak, Warszawa: IFiS PAN 2004.
[5] Do niepoważnych zaliczam np. ‘co
cię to obchodzi, pilnuj swojego k.tasa’ czy też ‘ty podły homofobie, nienawidzę
cię!!’. Wstyd przyznać, ale zdarzało się, że nawet osoby będące doktorami
filozofii podobnie reagowały na moje wywody.
[6] Można wysunąć też zarzuty wobec
samej koncepcji etyki zaprezentowanej w cytowanej książce. Zdanie ‘1)’
prowokuje do postawienia pytania: tylko tyle? Po drugie, samo pojęcie szczęścia
jako „względnie trwałego zadowolenia z całości własnego życia (nie będącego
objawem choroby)” (s. 240) jest wątpliwe: mówiąc np. do ukochanej ‘ty jesteś
moim szczęściem’ raczej nie mówię o swoim stanie psychologicznym, poza tym jak
tu mówić o „trwałości” (nawet „względnej”) kiedy życie się jeszcze toczy i może
nas zaskoczyć niejednym? (to dlatego Grecy mówili słusznie choć paradoksalnie,
żeby nie nazywać nikogo szczęśliwym póki nie upewnimy się, że umarł). W
rezultacie zamiast „naturalistycznego ugruntowania etyki” mamy budowlę na
piasku.
Komentarze
Prześlij komentarz