Przejdź do głównej zawartości

Odpowiedź na odpowiedź, czyli sporu o chrześcijaństwo ciąg dalszy

Tomasz Kąkol (UG)

W „Filo-Sofiji” 2/2016 ukazało się kilka artykułów polemizujących z tezami I. Ziemińskiego, zawartymi w słynnym już jego tekście Kryzys chrześcijaństwa z perspektywy filozofii religii („Filo-Sofija” 2/2014, dalej oznaczone jako A), w tym artykuł niżej podpisanego (O rzekomym kryzysie chrześcijaństwa. Odpowiedź prof. I. Ziemińskiemu, dalej oznaczone jako B - zob. http://www.filo-sofija.pl/index.php/czasopismo/article/view/1044/1017). Pod głosami polemistów zamieszczono odpowiedź I. Ziemińskiego na zarzuty. W niniejszym szkicu chciałbym podjąć dalszą dyskusję, z braku miejsca ustosunkowując się tylko do tej części obszernego tekstu Ziemińskiego, którą zatytułował O rzeczywistym kryzysie chrześcijaństwa (odpowiedź Tomaszowi Kąkolowi) [dalej oznaczone jako C]. Zgodnie z taktyką stosowaną w poprzednim artykule, odpowiedź Ziemińskiego podzielę na wyróżnione fragmenty, które po kolei będę komentował.

1. „Wprawdzie Polemista przeczy, jakoby wszystkie idee w dziejach ulegały przemianie, nie daje jednak żadnego przykładu trwałej i niezmiennej idei (a tym bardziej instytucji), która nie zostałaby porzucona lub przynajmniej na tyle zmodyfikowana, że trudno uznawać ją za tę samą ideę (lub instytucję), którą była na początku. Takie przemiany dotyczą wszystkich aspektów naszego życia…” (C, s. 165n).

Odpowiedź: Napisałem tylko, że teza Ziemińskiego („żaden system kulturowy nie trwa wiecznie” – A, s. 136) jest „śmiała”, „wysoce niebanalna” i „pozbawiona uzasadnienia” (B, s. 113). Jest to faktycznie teza śmiała, jak każda empiryczna teza ogólna, podobnie jak teza, którą Ziemiński stawia w ostatnim zacytowanym wyżej zdaniu. Wobec tego, zarzut, że nie podaję przykładu wspierającego twierdzenie przeciwne, jest nieistotny. Zastanówmy się zresztą, jak wyglądałoby uzasadnienie zdania, że pewna idea (nie chodzi oczywiście o ideę w sensie np. platońskim) jest niezmienna: pomijając pytanie o warunki tożsamości idei (które zmiany są istotne a które akcydentalne?), na czym polegałoby akceptowanie (dla prostoty rozumiem przez to przeciwieństwo porzucenia) tejże idei: Ilu ludzi miałoby akceptować tę ideę? Czy wystarczy, by akceptacja tej idei „wędrowała” wśród ludzi tak, by ilość akceptujących się zgadzała? Czy dopuszczamy, by idea ta „odżywała” po okresach braku akceptacji (Ilu? Jak długich?)? Pytania można mnożyć.

2. „…wbrew tezom Tomasza Kąkola o niezmienności chrześcijańskich dogmatów – inną treść ma wiara wyznawana przez ortodoksyjnego katolika żyjącego w wieku XXI w zachodniej Europie od tego, w co wierzył chrześcijanin, oddający życie za Chrystusa w czasach Nerona czy Dioklecjana” (C, s. 166).

Odpowiedź: Chciałbym poznać kryteria ortodoksyjności, które tu implicite stosuje Ziemiński.

3. „…uważam, że moje <<proroctwo>> co do możliwego kresu chrześcijaństwa lub przynajmniej jego istotnej ewolucji w przyszłości (może nawet w kierunku religii panteistycznej) jest banalne, a nie – jak ocenia je Polemista – jawnie fałszywe; jawnie fałszywe jest raczej przekonanie o niezmienności czegokolwiek w ludzkich dziejach (C, s. 166)”.

Odpowiedź: Po pierwsze, przy odpowiedniej interpretacji modalności możliwy, istotnie, jest to banalne (por. np. możliwość logiczna czy analityczna), ale polemiście chodzi z pewnością o coś więcej. Po drugie, jak wyżej wskazałem, „Polemista” w żadnym razie nie ocenił tego, co Ziemiński humorystycznie nazywa swoim „proroctwem” jako „jawnie fałszywego”. Po trzecie, metaprzekonanie wyrażone w ostatnim zacytowanym wyżej zdaniu („jawnie fałszywe jest raczej przekonanie o niezmienności czegokolwiek w ludzkich dziejach”) jest jawnie fałszywe i stanowi non sequitur, gdyż z tezy ‘prawdopodobne, że wszystko w kulturze jest zmienne’ nie wynika, że ‘jest jawnie fałszywe, że jest tam coś niezmiennego’.

4. „Nie ma jednak wątpliwości, że teksty Ewangelii nie powstały jako zapisy życia Jezusa, lecz jako świadectwa wiary pierwszych gmin chrześcijańskich, w kilkadziesiąt lat po śmierci Jezusa; w świetle dzisiejszej wiedzy biblijnej też nie były tekstami jednolitymi, lecz miały różne redakcje (C, s. 167)”.

Odpowiedź: Zdumiewa mnie ten „brak wątpliwości” (czyj mianowicie, tak na marginesie?) – zwłaszcza w świetle faktu, że „zapis życia” nie wyklucza się ze „świadectwem wiary”. Podobnie, nie ma znaczenia fakt „różnych redakcji”.

5. „Niestety, w innych przekazach historycznych, których zasadniczej wiarygodności historycy nie kwestionują, wzmianek o zmartwychwstaniu i wniebowstąpieniu Jezusa nie ma (…). Nie mamy zatem żadnego neutralnego, historycznego dowodu prawdziwości wydarzeń, traktowanych przez chrześcijan jako wydarzenia zbawcze. Z wnioskiem tym godzi się zresztą także wielu teologów (C, s. 167)”.

Odpowiedź: Nie sądzę, by „argument z wielu teologów” był przekonujący (co ciekawe, kilka linijek niżej Ziemiński pisze: „Zgoda powszechna jest bardzo wątpliwym kryterium prawdy, który często okazuje się zawodny; w przypadku zmartwychwstania Jezusa zaś i Jego wniebowstąpienia nigdy nawet powszechnej zgody osiągnąć nie zdołano”). Po drugie, zastanawiające jest, dlaczego „zasadniczej wiarygodności innych przekazów historycznych historycy nie kwestionują”. Weźmy np. relację średniowiecznego mnicha, który rzekomo widział lecącego smoka ziejącego ogniem (przykład zaczerpnąłem z wykładów prof. W. Ducha). Odruchowa reakcja wielu ludzi brzmi ‘przecież to bzdura’, a następnie mamy konstrukcję hipotez wyjaśniających tę relację: mnich zażył celowo bądź omyłkowo środki psychotoksyczne lub chciał się wydać czytelnikom interesujący itp. (dla prostoty pomijam tu bardziej złożone hipotezy, np. że relacja ta została sfabrykowana później w celu dyskredytacji „ciemnego średniowiecza” albo – skromniej – konkretnego zakonu [pomyślmy o sporach między zakonami] albo nawet osoby itd.). Kiedy natomiast ktoś skonstruuje hipotezę UFO lub czasoprzestrzennej pętli (może to był statek powietrzny – albo przedstawicieli pozaziemskiej cywilizacji, albo ziemskiej, tyle że w tym ostatnim przypadku cofnął się w czasie), przejdziemy do argumentów kosmologicznych świadczących bądź za tym, że inteligentne życie w kosmosie jest rzadkim (tzn.?) zjawiskiem, albo, przeciwnie, że nie jest niczym szczególnym (jak to się ostatnio pisze, o ile orientuję się w tej trudnej kwestii), bądź za tym, że tunele czasoprzestrzenne, jeśli nawet spotykane są w naszym świecie, to są zupełnie czymś innym niż te przedstawiane w filmach SF a stąd nie nadają się do podróży w czasie tak wielkich obiektów. Kosmologów zastąpią biolodzy zaś, gdy ktoś wpadnie na pomysł, że mógł to być np. ostatni żyjący pterodaktyl, który się stołował w tajskiej restauracji. We wszystkich jednak wyżej wymienionych przypadkach obracamy się w kręgu świata psycho-bio-fizycznego. Nietrywialne pytanie brzmi zatem: czy fakt, że w hipotezie wyjaśniającej wykraczamy poza ów świat (wyznawca pewnych wariantów judaizmu, chrześcijaństwa, islamu, hinduizmu czy buddyzmu może np. zasugerować, że to jakaś istota duchowa, która przybrała postać fizyczną – demon, dżinn czy coś w tym guście), sprawia, że przestajemy być historykami?

6. „…zmartwychwstanie Jezusa (…) coraz częściej pojmowane jest nie jako ożywienie zmarłego, lecz jako nowa forma istnienia, co jest istotną zmianą w stosunku do idei pustego grobu” (C, s. 167).

Odpowiedź: „nowa forma istnienia” nie wyklucza się z „ideą pustego grobu”: jeżeli zaś „ożywienie zmarłego” rozumieć jako cudowną reanimację (w stylu wskrzeszeń opisywanych w Biblii hebrajskiej jak i chrześcijańskiej, np. wskrzeszenia przez Eliasza syna wdowy czy wskrzeszenia Łazarza), to żaden z chrześcijan tak nie rozumiał zmartwychwstania Jezusa. Jest to zresztą naturalne: gdyby Jezus został tylko „wskrzeszony”, to i tak by za jakiś czas umarł, a przeto cała opowieść ewangeliczna nie miałaby większego sensu.

7. „Wzrost liczby Izraelitów, którzy przystąpili do chrześcijaństwa, można interpretować bardzo różnie; mogli wszak widzieć w nim ideę skuteczniejszą w walce z Rzymem, zwłaszcza że byli wstrząśnięci zburzeniem świątyni i zniszczeniem Jerozolimy (C, s. 167)”.

Odpowiedź: pierwsza hipoteza jest wątpliwa w świetle Biblii hebrajskiej i innych źródeł – czy Izraelita powtarzający codziennie „Słuchaj Izraelu, Pan, Bóg ojców, Pan jest jedyny”, porzuciłby wiarę w Jedynego (na rzecz Dwóch czy Trzech, jak to widziało wielu przeciwników chrześcijaństwa z tego kręgu, co w ich oczach oznaczało po prostu detronizację Jedynego) tylko po to, by rzekomo łatwiej było pokonać Rzym? Po drugie, Izraelici „przystępowali do chrześcijaństwa” daleko wcześniej przed zburzeniem Świątyni (70 n.e.). No chyba że powiemy – jak wielu tzw. świeckich historyków – że dokumenty świadczące o licznych nawróceniach Izraelitów przed tym rokiem nie są pod tym względem wiarygodne, bo… No właśnie, dlaczego nie? Czy dlatego, że inaczej trudno by wyjaśnić owe nawrócenia?

8. „…z faktu masowych nawróceń na islam w pierwszych latach istnienia tej religii (a także z faktu militarnych sukcesów Mahometa i jego następców) nie wynika przecież prawdziwość religii muzułmańskiej (C, s. 167)”.

Odpowiedź: Nie wątpię w to, ale fragment mojego tekstu, który ma tu na oku Ziemiński, brzmi: „…gwałtowny wzrost boskiej czci oddawanej Jezusowi (udokumentowanej tekstami) przez Żydów (nie pogan!) bezpośrednio po jego śmierci, pomimo prześladowań (wpierw ze strony Żydów odrzucających chrześcijaństwo, potem ze strony pogan) (B, s. 96)”. Istnieje tu pewna dysanalogia: Koran nie wspomina o cudach Muhammada a tym bardziej o jego zmartwychwstaniu, ale przedstawia pakiet tez normatywnych (należy przyjąć wiarę w jedynego, wszechmocnego, wszechwiedzącego i doskonale dobrego Boga oraz posłannictwo prorockie Muhammada, modlić się o określonych porach, uiszczać zakat itd.)  jak i nienormatywno-„transhistorycznych” (istnieje ów Bóg, Sąd Ostateczny, życie wieczne itd.). Spotykamy jednak tam coś w rodzaju autouzasadnienia, które jednak nie wytrzymuje krytyki, z czego jednak nie wynika jeszcze fałszywość Koranu, choć wymusza zarazem potrzebę „zewnętrznego” uzasadnienia[1]. Takowym jednak nie może, jak wspomniano, być sam fakt masowych konwersji na islam – politeistyczni Arabowie z czasów „niewiedzy” mogli się oczywiście kierować różnymi pobudkami decydując się na jednego Boga, ale nie da się zignorować (choćby i nieświadomie stosowanej) „zasady do najprostszego wyjaśnienia” – w serii liczb 360, 56 i 1 w naturalny sposób wyróżniona jest ta ostatnia[2] a także czegoś, co trochę górnolotnie można nazwać „blaskiem wewnętrznej treści islamu”, choćby i w porównaniu z dostępnymi wówczas alternatywami[3]. Nie przesądza to jednak o wiarygodności Koranu (w sensie bycia zbiorem zdań prawdziwych, co wówczas implikowałoby jego „natchniony” charakter, gdyż znajdziemy tam m.in. opis spotkania z domniemanym Bożym archaniołem Gabrielem): należę do tych, których Koran nazywa „dzielącymi Koran na części” (15:91), tzn. pewne zdania zawarte w tej księdze uznaję za fałszywe, a kryterium stanowi niezgodność z ewangeliami kanonicznymi (z punktu widzenia muzułmanina jest oczywiście dokładnie odwrotnie). Tyle że tak wracamy do pytania o racje wiarygodności tychże ewangelii. Można więc zapytać: a co gdyby Koran opisywał cuda Muhammada[4]? Znający Biblię doskonale wie, że Biblia mówi o cudach tych, których nazywa „fałszywymi prorokami” (a nawet – w Nowym Testamencie – „fałszywymi Chrystusami”). Wniosek jest taki, że nie da się „ważyć” racji oddzielnie: argument „…gwałtowny wzrost boskiej czci oddawanej Jezusowi (udokumentowanej tekstami) przez Żydów (nie pogan!) bezpośrednio po jego śmierci, pomimo prześladowań (wpierw ze strony Żydów odrzucających chrześcijaństwo, potem ze strony pogan) (B, s. 96)” wskazuje, że nie chodzi o same cuda oddzielnie, same konwersje oddzielnie, same męczeństwa[5] oddzielnie itd. A co, ktoś zapyta, gdyby podobnie łącznie potraktować racje za islamem? Otóż w przypadku ewangelii dochodzi jeszcze jeden z pozoru nieistotny czynnik: zdarzenia, do których odwołują się ewangelie, wyprzedzają te, które związane są z Muhammadem (uprzedzając krytykę, nie znaczy to, że w takim razie priorytet ma zawsze „starszy”, gdyż, jak się rzekło, racje wzięte w izolacji nie mają potrzebnej siły). Jeśli już zakończyć zupełnie prywatnie, odnoszę wrażenie, że objawienie Muhammada ma mieszane pochodzenie – niektóre jego recytacje[6] można uznać za boskie, pozytywnego pochodzenia reszty nie mogę ustalić.

9. „Ewangeliczny przekaz o zmartwychwstaniu jest również niekonsekwentny, o czym świadczą chociażby opisy pojawiania się Jezusa; przechodził wszak przez ściany, jadł posiłki, miał ślady gwoździ na rękach, ale bywał też nierozpoznany przez uczniów, a niekiedy nawet budził lęk, jakby był mroczną zjawą. (…) Z drugiej jednak strony Ewangeliści nie ukrywają, że uczniowie nie wierzyli w pełni w to, czy mają do czynienia ze zmartwychwstałym Jezusem; traktowali go z lękiem, jak niebezpieczną zjawę lub nawet twór własnej wyobraźni (C, s. 168)”.

Odpowiedź: Nie sądzę, byśmy tu mieli niekonsekwencję – relacja Mateusza[7] powiada, że kiedy „Maria Magdalena i druga Maria” ujrzały Jezusa, „podeszły do Niego, objęły Go za nogi i oddały Mu hołd (Mt 28,1.9). Następnie gdy „jedenastu uczniów [zapewne chodzi o apostołów – TK]” zobaczyło Jezusa, „oddało Mu hołd. Niektórzy jednak nie dowierzali” (28,16-17). To bardzo naturalne, biorąc pod uwagę choćby wiarę w (także) szatańskie cuda (dziś zaś rozpowszechnioną niewiarę w świat poza-psycho-bio-fizyczny). Na tym się kończy relacja Mateusza, ale można przypuszczać, że dłuższe obcowanie z Jezusem zmartwychwstałym oraz refleksja nad jego życiem ziemskim sprawiła, że wątpliwości minęły. W pierwotnej wersji Marka nie mamy w ogóle mowy o spotkaniu z Jezusem – relacja kończy się na spotkaniu kobiet z aniołami i tym, że „nikomu nic nie powiedziały, bo były przestraszone” (Mk 16,8). Znowu, można przypuszczać, że nie trwało to wiecznie, bo skąd by ewangelista o tym wiedział? W tzw. dłuższym epilogu czytamy, że uczniowie Jezusa nie chcieli wierzyć ani wizji Marii Magdaleny (Mk 16,9.11), ani wizji „dwóch z nich, kiedy szli na wieś” (16,12-13). „Wreszcie ukazał się Jedenastu”, którzy następnie spełnili Jego polecenie rozchodząc się i „przepowiadając Ewangelię” (16,14-15.20), stąd najprawdopodobniej nie mieli już wątpliwości co do tożsamości Zmartwychwstałego. U Łukasza podobnie, „Jedenastu i pozostali” uznali rewelacje niewiast za „niedorzeczne” (Łk 24,9-11). Kleofas i drugi uczeń dopiero po pewnym czasie poznali, że człowiek, który im towarzyszył, to Jezus (Łk 24,13-33). Gdy dyskutowano o zmartwychwstaniu (Jedenastu i uczniowie) nagle pojawił się wśród nich Jezus (24,34-36), czym wywołał u nich przerażenie i przekonanie, że to duch (24,37). Jezus pokazał im ręce i nogi (ze śladami po gwoździach) (24,39-40), a gdy uczniowie dalej byli zdumieni, zjadł kawałek ryby (24,41-43), przekonując ich ostatecznie (24,50.52). U Jana Maria Magdalena nie rozpoznała wpierw Jezusa (może miał zasłoniętą twarz, albo – jak w relacji z Emaus – był jakiś inny powód) (J 20,14-15), dopiero wykrzyknięcie jej imienia („Mario!”) spowodowało rozpoznanie (20,16). Podobne nieporozumienie opisano w 21,4-7.12.

10. „Jeszcze trudniej nadać sens Wniebowstąpieniu Jezusa, które początkowo było rozumiane dosłownie jako zmiana miejsca, co wiązało się z nieaktualnym już obrazem kosmosu, zgodnie z którym niebo jest ponad ziemią, a piekło znajduje się w jej czeluściach. Ponieważ dzisiaj taką wykładnię byłoby trudno obronić, należy tej idei nadać nowy sens (C, s. 168)”.

Odpowiedź: Ziemiński mógłby dodać, że tak zwane Wniebowstąpienie opisane jest tylko przez Łukasza: czytamy, że Jezus „oddalił się i został uniesiony do nieba” (Łk 24,51)[8]. Przyznam się, że nie rozumiem kłopotów autora Kryzysu…: Wniebowstąpienie to po prostu uroczyste zaprzestanie publicznego ukazywania się Jezusa po zmartwychwstaniu, być może – jeśli przyjąć relację Łukasza – w tradycyjnie starotestamentalnej formie unoszenia się w górę, zakończonego zniknięciem.

11. „W tym punkcie dyskusja się kończy, ani wierzący bowiem, ani niewierzący nie jest w stanie podać ostatecznego i rozstrzygającego dowodu swoich przekonań. Jeśli jednak chrześcijanin za wszelką cenę chce dowieść, że jego wiara może stać się wiedzą, a więc, że można zebrać bezstronne i obiektywne dane przemawiające na rzecz zmartwychwstania, wniebowstąpienia Jezusa czy zesłania Ducha Świętego, to prawdopodobnie nie odróżnia obu poziomów lub też powątpiewa o słuszności swej wiary, dla której poszukuje dodatkowych argumentów (empirycznych lub rozumowych). Obie sytuacje świadczą, że wiara nie jest czymś ponad wiedzą, lecz – pomimo poświadczenia autorytetem samego Boga – poniżej zwykłej ludzkiej wiedzy, w której szuka dodatkowego oparcia (C, s. 169)”.

Odpowiedź: Pierwsze zdanie wyraża chyba zmęczenie dyskusją, być może nawet prowadzące do ustępstwa („niech tam, zgodzę się na remis”), mimo to zaryzykuję dalej prowadzić dyskurs. Nie sądzę, by słowo ‘obie’ było tu trafne – autorowi chodziło chyba tylko o drugą sytuację. Inaczej można by odnieść wrażenie, że Ziemiński wpierw podważa rozum na rzecz wiary („poświadczenie autorytetem samego Boga”), aby potem podważyć wiarę na rzecz rozumu („wiara jest poniżej wiedzy”), co równa się logicznemu seppuku.

12. „Inny zarzut, sformułowany przez Polemistę, dotyczy powodów śmierci Jezusa. Tomasz Kąkol przeczy, jakoby Jezus umarł oskarżony o bluźnierstwo; przeciwnie miał zostać skazany na śmierć właśnie dlatego, że był Bogiem (co poparł rozmaitymi cudami, jak chociażby wskrzeszenie Łazarza). Nietrudno dostrzec, że taka wykładnia podważa jakąkolwiek religijność narodu wybranego, sugerując nie tylko, że Rada Żydowska rzeczywiście rozpoznała w Jezusie Boga, lecz także to, że kapłani wierzyli, iż Boga można zabić (a tym bardziej, że należy Go zabić, skoro przyszedł na świat). Przypuszczenie to jest jednak sprzeczne z całą tradycją religii judaistycznej oraz z mesjańskimi oczekiwaniami narodu wybranego. Nie znajduje też żadnego potwierdzenia w tekstach Nowego Testamentu; te ostatnie świadczą raczej – zwłaszcza w opisach sądu i męki – że Żydzi odkryli definitywne świadectwo jego niczym nieuzasadnionej uzurpacji do bycia Bogiem, a zatem najstraszniejsze bluźnierstwo, na jakie może poważyć się człowiek (C, s. 169)”.

Odpowiedź: Ten fragment zdumiał mnie najbardziej, gdyż, jak łatwo sprawdzić, stwierdziłem właśnie, że Jezus umarł oskarżony o bluźnierstwo. Ziemiński pisał: „Jezusowi kapłani zarzucali […] uzurpację bycia Mesjaszem (równą bluźnierstwu) (A, s. 122). W odpowiedzi wyjaśniłem, że chodziło o podawanie się za Boga, a nie mesjasza, tłumacząc przy okazji, jak rozumiano w Biblii hebrajskiej termin ‘mesjasz’ oraz wcielając się moim zwyczajem w adwokata Jezusa (B, s. 103-104), w związku z czym zarzut Ziemińskiego trafia w próżnię. Pozostaje więc odesłać do wspomnianego tekstu (tj. B, s. 103-104) i dodać, że w jego świetle nietrafnie brzmią groźne słowa Ziemińskiego o „niczym nieuzasadnionej uzurpacji do bycia Bogiem” (zob. wyżej).

13. „…zmianie ulegała także idea eschatologii i soteriologii. Powody były różne – niejednoznaczność nauki Jezusa, zapisanej przez Ewangelistów (życie wieczne można osiągnąć już na ziemi, o ile uwierzy się w boskość Jezusa bądź też dopiero u kresu czasów, po dokonaniu Sądu Ostatecznego nad światem)… (C, s. 169)”.

Odpowiedź: Zwrot ‘życie wieczne osiągnięte już na ziemi’ nie jest jasne; dosłownie rozumiane zbyt łatwo falsyfikowałoby nauczanie Jezusa z tego względu, że – o ile mi wiadomo – nie spotykamy obecnie na ziemi ludzi wierzących w Jezusa, którzy żyli w Jego czasach. W grę wchodzą więc dwa stanowiska, które dzielą zbiór chrześcijan na dwie części: korupcjonizm (między śmiercią człowieka a jego zmartwychwstaniem człowiek ów nie istnieje) i jego negacja (inkorupcjonizm). Faktycznie, inkorupcjonizm ma wsparcie, jeśli brać pod uwagę tylko ewangelie kanoniczne, tylko w wersji Łukasza: w przypowieści o bogaczu i ubogim Łazarzu (Łk 16,19-31) Jezus opowiada o natychmiastowej karze i nagrodzie po śmierci. Jeśli ktoś powie, że dydaktyczna konwencja tej przypowieści nie zakłada, że zawarta jest w niej nauka o pośmiertnych losach człowieka, to rozstrzygający jest werset 20,38 – w polemice z saduceuszami Jezus mówi, że „wszyscy dla Boga żyją”[9].

14. Aby „opisać życie wieczne, które ma czekać zbawionych”, „Tomasz Kąkol uważa, że wystarczy tu odwołać się do pewnych doświadczeń, dostępnych nam już w życiu doczesnym, takich jak widok z góry czy orgazm. Pomijając w tej chwili kwestię, czy przywołany przez Polemistę tekst z biblijnej Pieśni nad Pieśniami  jest rzeczywiście opisem najwyższych rozkoszy, jakich człowiek może zaznać, nie ma wątpliwości, że – jako opis zbawienia wiecznego w życiu przyszłym – jest albo hedonistycznym obrazem raju, albo nieczytelną metaforą. W pierwszym przypadku trudno zrozumieć zasadniczo krytyczny stosunek chrześcijaństwa do rozkoszy cielesnych, zwłaszcza nieumiarkowanych; z tej perspektywy należałoby też współczuć ascetom (i celibatariuszom), iż mogąc zaznać już przedsmaku nieba na ziemi, dobrowolnie z niego rezygnują. Nie można jednak zapominać, że przeciwko zmysłowemu rozumieniu nieba (które proponuje Tomasz Kąkol) wyraźnie wypowiedział się sam Jezus, zwłaszcza w dyskusji z saduceuszami na temat zmartwychwstania; na pytanie wszak, czyją będzie żoną wdowa po siedmiu kolejnych mężach, opowiedział, że po zmartwychwstaniu ludzie nie będą już żenić się ani za mąż wychodzić, lecz będą podobni do aniołów Bożych. Skoro zaś aniołowie są bytami czysto duchowymi, wszelkie opisywanie ich rozkoszy w kategoriach cielesnych musi być nie tylko mylące, lecz także błędne. Sugeruje to, że podane przez Tomasza Kąkola przykłady należy rozumieć czysto metaforycznie; wtedy jednak powstaje pytanie, co te metafory obrazują i jak je przełożyć na język pojęć. Poprzestanie na innych metaforach, odwołujących się do braku łaknienia czy zaspokojenia głodu (do których odwoływał się także Jezus) nie jest pomocne, nadal bowiem zamykają nas w świecie zmysłów i fizjologii. Problemu nie rozwiąże też odwołanie się do tak abstrakcyjnych pojęć, jak spełnienie człowieka, zaspokojenie wszelkich pragnień, bycie z Chrystusem i temu podobne określenia, wielokrotnie powtarzane przez chrześcijańskich pisarzy; w każdym bowiem przypadku mamy do czynienia z tłumaczeniem nieznanego przez jeszcze bardziej nieznane. (…). Problemem jest jednak to, że skoro przyszłe zbawienie ma oznaczać coś absolutnie innego i nieporównywalnego z doświadczeniem doczesnym, to nikt, kto wierzy w życie wieczne, nie może wiedzieć, czego oczekuje. Ostatecznie zatem Tomasz Kąkol nie rozwiązał (ani nie unieważnił) jednej z podstawowych aporii, dotyczących życia wiecznego, zgodnie z którą wszelkie jego opisy są albo niezrozumiałą abstrakcją (lub czysto negatywnym opisem), albo zmysłową metaforą, która może jedynie wprowadzać w błąd (C, s. 170)”.

Odpowiedź: Po pierwsze, zastanawiam się nad zamierzonym desygnatem deskrypcji ‘najwyższe rozkosze, jakich człowiek może zaznać’. Czy jest to – jakby wynikało z kontekstu[10] – orgazm? Jeśli tak, Ziemiński, jak rozumiem, wątpi, czy werset Pnp 5,1 faktycznie opisuje te doznanie. Wczytując się w całą przywołaną Pieśń (której nie ma miejsca tu cytować w całości) łatwo dojrzeć, że jest to faktycznie opis współżycia seksualnego. (Tak na marginesie, warto dodać może, uprzedzając możliwy zarzut, że orgazm orgazmowi nierówny – inny jest z pewnością kochanków z Pieśni nad Pieśniami, całkowicie inny zaś masturbującego się po pijaku alko- i seksoholika pod koniec XX wieku, którego właśnie zostawiła żona i którego nachodzą windykatorzy.) Po drugie, zdumiewa mnie to, że rzekomo „trudno zrozumieć zasadniczo krytyczny stosunek chrześcijaństwa do rozkoszy cielesnych, zwłaszcza nieumiarkowanych” – kluczowe jest tu słowo ‘zwłaszcza’, bo rozkoszy cielesnej samej w sobie (w izolacji) nie spotykamy, a stąd trudno czynić ją przedmiotem moralnego namysłu: że zaś zbytnie folgowanie przyjemnościom seksualnym prowadzi do przykrych konsekwencji, wiedzieli mędrcy różnych kultur (hebrajskiej, greckiej…), o zdrowym rozsądku nie wspominając. Ziemiński ironicznie kontynuuje: „z tej perspektywy należałoby też współczuć ascetom (i celibatariuszom), iż mogąc zaznać już przedsmaku nieba na ziemi, dobrowolnie z niego rezygnują”. Można by tu posłużyć się napisem na pewnych wersjach bielizny, którą spotykałem: ‘Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne mają niebo na ziemi’. Autor(ka?) tego konceptu bieliźniarskiego nawet nie przypuszczał(a?), że przypadkiem trafił(a?) w sedno: można by to sparafrazować Jezusowym „otrzymali już swoją nagrodę”. Z kolei w sprawie celibatu czytamy w Mt 19,12 o „eunuchach ze względu na królestwo niebieskie”. Należał do nich choćby Paweł, jak wyznaje w 1 Kor 7,7. Dla współczesnego ucha brzmi to makabrycznie, ale niekoniecznie należy rozumieć to dosłownie: tytuł eunucha królewskiego, jak wiadomo choćby z Księgi Estery, był bardzo wielkim zaszczytem. Zresztą Paweł wziął przykład z życia samego Jezusa. Także w Dz 8,27-39 mowa o eunuchu-skarbniku królowej Etiopii (co ponownie nie przeszło przez pióro wielu polskich tłumaczy Nowego Testamentu). Nie chodzi w żadnym wypadku o nakaz celibatu dla wszystkich chrześcijan, z oczywistych (rozrodczych choćby) względów, ale propozycję dla niektórych[11]. Co ciekawe, już w deuterokanonicznej Księdze Mądrości znajdujemy pochwałę celibatu: „Godna pochwały jest szlachetna bezdzietność, gdyż pamięć o niej jest nieśmiertelna. Znajduje ona uznanie u Boga i u ludzi: gdy się objawi, zyska naśladowców, gdy jej zabraknie, wszyscy za nią tęsknią. Kroczy ona w chwale, uwieńczona tryumfem, gdyż uczciwie walcząc, odniosła zwycięstwo” (Mdr 4,1-2). Z kontekstu wynika, że chodzi nie o samą bezdzietność, jak to czytałby zapewne tzw. współczesny człowiek, ale o małżeństwo – rozdział pomiędzy seksem a prokreacją to bardzo niedawny wynalazek.

Niżej podpisany nie proponuje przy tym „zmysłowego rozumienia nieba”, a stąd nie wymaga pouczenia, które w imieniu Jezusa wystosowuje mu Ziemiński (czytelnikowi w naturalny sposób mogą tu przyjść na myśl islamskie hurysy, zwłaszcza że wiele ciepłych słów poświęciłem islamowi jako „młodszemu bratu” chrześcijaństwa, obok jego „starszego brata” – judaizmu): jeżeli zaś mój Polemista żąda, jak pisze, „przekładu na język pojęć”, to równie dobrze może żądać przekładu tzw. qualiów na język pojęć, co we współczesnej filozofii umysłu uznaje się za przedsięwzięcie beznadziejne. Dylemat nakreślony przez Ziemińskiego – albo „zmysły i fizjologia”, albo „abstrakcja” – jest fałszywy. Proszę na przykład o odpowiedź: czy doświadczenie piękna natury, np. widoku Ziemi z kosmosu[12] albo radości z pierwszego nie-ultrasonograficznego widoku dziecka, które przez 9 miesięcy wzrastało w łonie ukochanej kobiety, to „hedonizm” czy „abstrakcja”? Oczywiście, ani jedno, ani drugie.

15. „Z problemem życia wiecznego łączy się także problem piekła (a zatem także kwestia nieusuwalnego i niemożliwego do odkupienia zła). Pomijając w tej chwili nieskuteczność wszelkich teodycei filozoficznych (także argumentów rozwiniętych przez Leibniza), warto rozważyć ten problem w kontekście… (C, s. 170)”.

Odpowiedź: Dziwne, że autor nawet jednym zdaniem nie wskazał, gdzie można podważyć szczegółowo przedstawiony przeze mnie (B, s. 108-111) argument (tak, w liczbie pojedynczej!) Leibniza, zbywając całość frazą ‘pomijając nieskuteczność’.

16. „…przypowieść o uchu igielnym może nawet sugerować, że zastępy potępionych są dużo większe niż zbawionych (C, s. 171)”.

Odpowiedź: Przypowieść tę znajdziemy u wszystkich synoptyków w wersjach prawie identycznych, więc wybierzmy np. Marka: „<<Jak trudno jest wejść do królestwa Bożego tym, co mają majątek>>’. (…). <<Dzieci, jakże trudno jest wejść do królestwa Bożego! Łatwiej wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa Bożego>>. Oni [= uczniowie – TK] tym bardziej się zdumiewali i mówili między sobą: <<Któż więc może się zbawić?>> Jezus przyjrzał im się uważnie i powiedział: <<Dla ludzi to niemożliwe, ale nie dla Boga, bo dla Boga wszystko jest możliwe>> (Mk 10,23b.24b.25-27)”. Nie widzę tu żadnej sugestii dotyczącej stosunku liczności obywateli piekła względem obywateli nieba (traktując możliwy tzw. czyściec jako w pewnym sensie część nieba): Jezus mówi wpierw, że „trudno” (ale nie jest niemożliwe) zamożnym dostać się do nieba. Dokładniej, wpierw mowa o „posiadaniu majątku”, potem o dostaniu się w ogóle, ale w następnym wersecie mowa wyraźnie o „bogactwie”. Nawiasem mówiąc, część egzegetów uważa, że nie chodzi dosłownie o ucho igły, ale o jedną z małych i niskich bram w ówczesnej Jerozolimie, która nosiła taką nazwę (podobno aby wielbłąd mógł przez nią przejść, jeździec nie tylko musiał z niego zejść i zdjąć towar, ale tenże wielbłąd musiał klęknąć). Pytanie oczywiście o zakres terminu ‘bogaty’, ale to już możemy sobie darować, podobnie jak pytania typu ‘czy miliarder Jan K. dostał się do nieba’. Ponieważ jednak paradygmatyczni bogacze stanowią mniejszość, statystyczny czytelnik ewangelii nie powinien zbyt przerażać się tymi konkretnymi wersetami, a jednak, zauważy ktoś, tak zareagowali uczniowie! Na szczęście Jezus wyjaśnia: zbawienie nie jest rzeczą ludzką, ale Bożą – to Bóg zbawia, choć bez ‘chcę’ człowieka nawet On nie jest w stanie nic zrobić, i nie pociąga to, by znowu uprzedzić krytykę, żadnego „pelagianizmu”.

17. „Jeśli zaś grzesznicy sami skazują się na piekło, to znaczy, że ofiara Jezusa była zbędna… (C, s. 171)”.

Odpowiedź: Ziemiński powtarza po prostu swoją tezę z tekstu A („Jeśli zaś sam człowiek skazuje się na potępienie, to misja Chrystusa była nieskuteczna”, s. 130), ignorując moją ripostę (B, s. 108, por. też s. 112).

18.  „Tomasz Kąkol kwestionuje także tezę o nieusuwalnej dwuznaczności zasad moralnych, zwłaszcza przykazania miłości; lekarstwem ma być zwłaszcza to, że przykazanie miłości jest hierarchiczne – najpierw nakazuje nam miłować Boga, potem zaś dopiero bliźnich (C, s. 171)”.

Odpowiedź: Nie znalazłem fragmentu, w którym coś piszę o wspomnianej „hierarchiczności”. Piszę jedynie tak: „Przykazania Jezusa, jak można łatwo udowodnić z ewangelii synoptycznych, nie różnią się od Dekalogu, a streścić je można w przykazaniu miłości Boga i bliźniego (B, s. 105)”. (Ziemiński mimo to parę linijek niżej pisze o „podkreślanym przez Tomasza Kąkola prymacie miłości Boga” [sic!].)

19. „…w warunkach ziemskich przykazanie miłości bliźniego może być stosowane jedynie w sposób bardzo ograniczony; nawet Ojciec Kolbe, w swoim akcie miłości heroicznej, mógł uratować życie tylko jednego więźnia. Równocześnie jednak, gdyby Ojciec Kolbe, zamiast umrzeć straszliwą śmiercią głodową, założył grupę oporu w Oświęcimiu, która – w sprzyjających okolicznościach – dałaby radę zamordować dwóch lub trzech strażników, zdobyć broń, dalej zaś zamordować kilku dalszych oprawców, dzięki czemu kilku więźniów dałoby radę uciec z obozu, to byłby to również czyn miłości, godny uznania; byłby to jednak czyn miłości, która także ratuje czyjeś życie za cenę odebrania go innym (C, s. 171)”.

Odpowiedź: Pierwsze zdanie jest oczywiście prawdziwe na tym łez padole, ale marna to wymówka na rzekomą „nieusuwalną dwuznaczność” przykazania miłości. Ojciec Kolbe wybrał opcję bardziej zbliżoną do opcji Jezusa (ofiarować swoje życie za życie drugiego), ale jak ktoś wie, co się działo w Auschwitz i podobnych obozach, nie będzie miał żadnych moralnych wątpliwości co do realizacji alternatywnej opcji opisanej przez Ziemińskiego. Ponieważ jednak Druga Wojna Światowa dla wielu to już zamierzchła historia, weźmy pod uwagę np. zbrodnie bojowników tzw. Państwa Islamskiego, które – dzięki Internetowi i pomysłodawcom – możemy sobie unaocznić. Gdybyśmy byli np. na pustyni, sam na sam, z jihadystą, który podnosi rękę, by strzelić do naszego dziecka, a mielibyśmy w ręku załadowaną broń, celowalibyśmy tak, by jak najprędzej uśmiercić bandytę (snajperzy radzą raczej w serce niż w głowę, choć trzeba też niestety wziąć pod uwagę ewentualną kamizelkę kuloodporną – chyba że dysponujemy bronią wielkokalibrową albo pociskami z wzmocnionym rdzeniem) – z miłości do dziecka ale też z miłości do bandyty (!), aby mianowicie nie zdążył obciążyć się winą za śmierć niewinnego. Gdzie tu „nieusuwalna dwuznaczność?”

20. „…Jezus na kartach Ewangelii nie zawsze jest tak konsekwentny, czego przykładem wypędzenie kupczących ze świątyni, sugerujące, że czystość miejsca kultu jest ważniejsza od losu bliźnich czy zlekceważenie matki i braci, którzy przyszli z nim się spotkać; nauczanie o Bogu jest ważniejsze niż wdzięczność matce za to, że dała życie (C, s. 171)”.

Odpowiedź: Ziemiński znowu powtarza tutaj swoje tezy, ignorując moją ripostę (por. B, s. 105-106).

21. „…pójście za Jezusem jest wszak ważniejsze od dopełnienia obrzędów pogrzebowych własnego ojca (C, s. 172)”.

Odpowiedź: Słynne „Pozwól mi wpierw pójść pogrzebać mojego ojca” można też rozumieć jako idiom: „Poczekaj, aż mój ojciec umrze, wtedy będę wolny od obowiązków synowskich i pójdę za Tobą, Jezu”.

22. „…do momentu rozstrzygnięcia sporu [który jest „prawdziwy” – TK] – poszczególne Kościoły nie powinny nauczać, możliwe bowiem, że nie mają do tego żadnego (lub wystarczającego) prawa. Taka strategia byłaby jednak w gruncie rzeczy samobójcza, od żadnej zatem instytucji nie można oczekiwać, że do takiego (całkowicie neutralnego) badania swoich podstaw i roszczeń kiedykolwiek przystąpi (C, s. 172)”.

Odpowiedź: A zatem problem się rozwiązał – wyobraźmy sobie jakiś odpowiednik epoche Husserla w wersji praktyczno-instytucjonalnej: skutkiem byłby totalny chaos i paraliż. Nie oznacza to jednak, że dociekania nad uprawomocnieniem tej czy innej instytucji nie mają sensu.

23. „…można nadal mieć poważne wątpliwości, czy spór o wiarygodność któregokolwiek z Kościołów chrześcijańskich zostanie kiedykolwiek zakończony rozstrzygnięciem zadowalającym wszystkich (C, s. 172)”.

Odpowiedź: Jasne jest, że tak – ci, dla których by sprawdzian wiarygodności wypadł negatywnie, z pewnością nie będą „zadowoleni”.

[1] Dokładniej analizuję to w Doświadczenie religijne Muhammada a chrześcijaństwo, w druku, pierwotną wersję wygłoszono 19.11.2016 w Gdańsku w postaci referatu w ramach konferencji pt. „Doświadczenie sacrum w różnych kulturach i cywilizacjach w kontekście procesów sekularyzacji”. (Na marginesie, artykuł Ziemińskiego, który zainicjował dyskusję, mógłby, po niewielkich modyfikacjach, być zatytułowany Kryzys judaizmu z perspektywy filozofii religii albo też Kryzys islamu z perspektywy filozofii religii. O wyborze zadecydował zapewne przygodny fakt dominacji, jak na razie, innej religii w kraju, w języku którego został napisany.)
[2] Wedle przekazów (kontrowersyjnych co prawda), w Kabie i wokół niej miało być przed misją Muhammada czczonych 360 bóstw (warto dodać, że kontrowersja dotyczy tej konkretnej liczby, a nie faktu ich mnóstwa). 56 zaś to liczba „poruszycieli” wyliczona przez Arystotelesa w słynnej księdze L Metafizyki.
[3] Pamiętam, jak po przeczytaniu pożyczonej mi przez dr K. Bembennek książki „Dziewięć żywotów” W. Darlymple’a, napisałem przerażony, że gdybym znał tylko hinduizm i islam, bez wahania wybrałbym ten ostatni.
[4] Jak wspomniałem, niektóre hadisy opisują je (B, s. 95).
[5] Jak pisze Ziemiński, „…męczeństwo nie dowodzi prawdziwości doktryny chrześcijańskiej; prawdziwość idei a gotowość śmierci za nią to jednak różne rzeczy i raczej nie należy ich ze sobą mieszać (C, s. 168)”. Dalej zobaczymy jeszcze, że czasem Ziemiński sądząc, że krytykuje, powtarza moje tezy (tutaj: „Nie znaczy to, że męczeństwo samo w sobie za przekonanie, <<że p>> jest dowodem na to, że p – byłby to absurd” [B, s. 95]).
[6] Quran znaczy właśnie ‘recytacja’ – odbywała się ona „partiami” (surami).
[7] Tu i niżej piszę tak dla prostoty, nie wnikając w kwestie typu „czy faktycznie apostoł imieniem Mateusz był autorem przypisywanej mu ewangelii, czy może np. jego uczeń albo…” itp.
[8] Oraz w Dziejach (uważanych za napisanych tą samą ręką, co ewangelia Łukasza) (Dz 1,9-10).
[9] Jako ciekawostkę dodam, że w Biblii hebrajskiej – która nie obejmuje m.in. Księgi Mądrości i Ksiąg Machabejskich (a tam inkorupcjonizm znalazłby wsparcie) – tylko jeden fragment mógłby służyć jako „dowód z Pisma” za inkorupcjonizmem – i to też nie do końca, bo mowa tylko o losie dobrych ludzi! Chodzi o spirytystyczną historię z 1 Sm 28,3-19.
[10] „Doświadczeniu tzw. nieba bliskie z kolei byłoby doświadczenie opisywane jako życie w Edenie, widok z góry (miłośnicy gór to wiedzą) czy orgazm (bardzo subtelny opis tego zjawiska znajdziemy w Pnp 5,1) (B, s. 108)”.
[11] Był czas, gdy byłem krytycznie ustosunkowany do idei celibatu, ale samo życie uświadomiło mi, jak ciężko niekiedy a czasem wręcz niemożliwe jest pogodzić służbę Bożą w tradycyjnym sensie tego słowa z obowiązkami męża i ojca.
[12] Nie jestem co prawda kosmonautą, ale przyznam, że większe wrażenie zrobił na mnie wykład na żywo gen. Mirosława Hermaszewskiego, w którym opisał swoje doznania, niż najlepsze zdjęcia ze strony NASA.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Trzy spotkania

Wstałem jak co dzień, nie spodziewając się jednak, jak wielkie zmiany wniesie w życie ten pozornie pospolity fakt. Pospieszna (niestety, ale więcej czasu będzie w drodze) modlitwa, spacer pod brodzik i walka z jego zasłoną z tworzywa sztucznego, które dzięki prawom elektrostatyki lepi się do ciała w najmniej odpowiednich (o ile są też bardziej odpowiednie) momentach. Szybkie śniadanie składające się z czarnego chleba, jogurtu naturalnego, jabłka i tuńczyka, do którego dostęp jest zarezerwowany dla posiadaczy fińskiego noża „Wiking”. Mały czajnik elektryczny stęka z wysiłku, buzując na chyboczącej się, obrypanej szafce, będącej jedynym stałym elementem wyposażenia Hotelu Asystenckiego (o pozostałe meble użytkownicy muszą sami się postarać). W końcu plastikowa wajcha opada ze stuknięciem, czemu towarzyszy zgaśnięcie pomarańczowej lampki. Zielona herbata ma paskudny smak, ale podobno pobudza umysł. Jeszcze tylko rzut oka na zegarko-telefon, portfel i – w nieznane. Zawsze z ciek...

Panowie, właśnie rozmawialiśmy z Absolutem czyli ewangelie w ręku filozofa w XXI wieku (wersja z 3.12.2014)

Mojej żonie Joannie i naszemu synowi Karolowi Jeśli będziecie Mnie szukać, znajdziecie Mnie. Jr 29,13 Potem przychodzą do ciebie, tak jak lud przychodzi na zgromadzenie. Mój lud siada przed tobą, słucha twoich słów, ale według nich nie postępuje, bo mają na ustach słowa pełne miłości, ale myślą tylko o zysku. Jesteś dla nich jak ten, kto ma ładny głos i pięknie śpiewa o miłości przy akompaniamencie cytry. Słuchają twoich słów, ale według nich nie postępują. Gdy jednak spełni się to, co zapowiadasz, przekonają się, że mieli między sobą proroka. Ez 33,31-33 O Jezu (…). Jakże cierpię, że w ogóle podjąłem ten problem. To jest zbyt ciężkie dla mnie, jestem przecież tylko człowiekiem, a Ty? Ty jesteś kimś więcej. Powiedz mi zatem, kim jesteś? Ernest Renan  (tł. Józef Tischner) pozwól nam oglądać cuda Mi 7,15 0. Wstęp Przeglądając niniejszą książeczkę czytelniczka/czytelnik określi ją pewnie jako ‘komentarz do tak zwanych ewangelii kanonicznyc...

Medytacje z Robertem Biedroniem o LGBT i innych statystycznych mniejszościach seksualnych (tekst z 6.02.13)

Robert Biedroń wydał w 2007 roku książkę pt. „Tęczowy elementarz” (Adpublik: Warszawa). Adresowana ona jest, używając znanego slangu kościelnego, do wszystkich ludzi dobrej woli, w tym także heterowiększości. Ba, autorowi swojego czasu marzyło się, żeby praca ta została wpisana na szkolną listę lektur uzupełniających (!). Niestety, zostawia ona pewien niedosyt (niekoniecznie seksualny): autor pisze, że „każdy z nas indywidualnie określa swoją orientację seksualną” (s. 17, 30) i że „nikt nie ma prawa określać naszej orientacji seksualnej – ani rodzice, ani psycholog, ani ksiądz” (s. 30). Na przykład, „możemy tworzyć związki z kobietami, gdy nagle odkrywamy, że interesują nas również mężczyźni – i odwrotnie” (s. 17). Na s. 29 czytamy jednak, że „nie możesz stać się gejem lub lesbijką” i że „choć mechanizm kształtowania się orientacji seksualnej nie został jeszcze szczegółowo rozpoznany”, to „najnowsze badania naukowe wykazują, że orientacja seksualna ma związek z wpływem hormonów n...