Przejdź do głównej zawartości

Trzy spotkania



Wstałem jak co dzień, nie spodziewając się jednak, jak wielkie zmiany wniesie w życie ten pozornie pospolity fakt. Pospieszna (niestety, ale więcej czasu będzie w drodze) modlitwa, spacer pod brodzik i walka z jego zasłoną z tworzywa sztucznego, które dzięki prawom elektrostatyki lepi się do ciała w najmniej odpowiednich (o ile są też bardziej odpowiednie) momentach. Szybkie śniadanie składające się z czarnego chleba, jogurtu naturalnego, jabłka i tuńczyka, do którego dostęp jest zarezerwowany dla posiadaczy fińskiego noża „Wiking”. Mały czajnik elektryczny stęka z wysiłku, buzując na chyboczącej się, obrypanej szafce, będącej jedynym stałym elementem wyposażenia Hotelu Asystenckiego (o pozostałe meble użytkownicy muszą sami się postarać). W końcu plastikowa wajcha opada ze stuknięciem, czemu towarzyszy zgaśnięcie pomarańczowej lampki. Zielona herbata ma paskudny smak, ale podobno pobudza umysł. Jeszcze tylko rzut oka na zegarko-telefon, portfel i – w nieznane. Zawsze z ciekawości spoglądałem, która portierka tym razem ma dyżur, ale dziś jest to najmniej istotne. Znajomy zakręt i nerwowe czekanie na tramwaj, choć przecież sprawdziłem wczoraj odjazdy. Wreszcie zabytkowy budynek z napisem „Gdańsk Główny”, wtedy jeszcze z witrażem, w którym można było rozpoznać kopię słynnego „Sądu Ostatecznego” Memlinga. Gdy ruszyłem ku schodom, coś mnie tknęło. Kwiaty! No przecież. Byłby ze mnie skończony dureń, gdyby nie… Odwróciłem się i wmaszerowałem do kwiaciarni, która mieściła się, dzięki Bogu, właśnie w hali głównej dworca (choć kilka było też dalej, w tunelach). Wybieram jedną pąsową różę. Kurka, wygląda jakby jej ktoś odgryzł kilka listków a kwiat miał jutro zdechnąć. „Proszę Pani, nie ma Pani innych, tak głęboko czerwonych?” – „Niestety, inne są podobne, o, niech Pan zobaczy” – pokazuje mi kwiaciarka. „Może da się coś zrobić, niech Pan poczeka, mały lifting” – mówi poczciwa kobiecina i za chwilę wraca z zaplecza uzbrojona w jakiś spray. Faktycznie, to coś usztywniło jakby omdlewające liście i nadało im połysk. „Coś jeszcze?” – pyta. „To może jeszcze trochę kaszki, mała wstążka i już naprawdę muszę lecieć na pociąg” – mówię. Po chwili wręczam 10 zł i biegnę po schodach na peron. Czerwono-żółty regio z napisem „Elbląg” wtacza się na peron, wsiadam do raczej pustego wagonu i zabieram się za orzeszki nerkowca i ostatnie jabłko. Spoglądam jeszcze raz na moje białe, płócienne spodnie, nie zauważając nawet, że z tyłu są przydeptane i stąd zabrudzone, a części pod piętą nawet nie ma. „Czy uwierzy, czy uwierzy, że ja…” – myślałem nerwowo, poruszając nogą w miejscu. „Może pomyśli, że kuternoga… Nie, to bzdury, wyjaśnię wszystko. Byłem przecież tydzień na detoksie, czyli wczasach odchudzających, choć wtedy nie wiedziałem nawet, że ona istnieje. Straciłem z ok. 10 kilo, bo po przyjeździe trzymałem dietę i regularnie ćwiczyłem, najchętniej taniec mosh (wywijając jeszcze rurą teleskopową). No i właśnie wtedy (pamiętam, miałem wtedy włączone na cały regulator „Popioły” „Armii”!) przeciążyłem sobie nogę. Cholera! Kulawy amant! Ale nie, pokażę jej, że mam ze sobą tylko orzeszki, jabłko i trochę mineralnej, a jeśli się gdzieś będziemy stołować, poproszę jedzenie zgodne z dietą…” Myśli przebiegały szybko, droga również, że ani się spostrzegłem, jak pociąg zwolnił i zaczęły się zabudowania, jakie zwykle się widzi przed stacją. Wiedziałem, że to Malbork.

*

Wysiadłem, nie wiedząc, że jestem obserwowany (w całą akcję wtajemniczona – ze względów bezpieczeństwa – została też jej siostra). Krótkie przejście pod torami i wtedy…

*

Prosto w moją stronę szła niewyróżniająca się wzrokowo niczym szatynka. Włosy miała rozpuszczone (potem powiedziała mi, że jeszcze dzień przed poznaniem mnie miała je długie do pasa i poprosiła tatę, by je skrócił! Och, czemu to zrobiła!! Uznała, że są za długie, a przecież wiadomo, że mężczyźni… Ech…). Nie wiedziałem jeszcze, że szła prosto do mojego serca, wtedy zauważyłem tylko tyle: szła w moją stronę – i to tylko dlatego, że uśmiechała się w sposób niemożliwy do podrobienia, a jej oczy, ozdobione jedynymi w swoim rodzaju (wtedy tak nie myślałem; to opis, który bym zastosował dopiero za kilka dni) łukami brwiowymi, spoglądają prosto na mnie. Miała dżinsy i czarną koszulkę, z której zamiast rękawów zwisały czarne sznurki. „Czeeeeść” – wyciągnęła z uśmiechem rękę do chwilowego niemowy ze zdychającą różą za dychę, udającą świeży kwiat w dłoni. Zabrzmiało trochę sztucznie, ale co się dziwić, trema w takich sytuacjach to zwykła rzecz. Na szczęście z kłopotów wyrwała nas właśnie owa róża, bo na niej skupiła się przez dłuższą chwilę (ile mogła trwać? Mierzona zegarkiem może minutę lub dwie, a sercem – pół wieczności, ma się rozumieć?) uwaga dziewczyny. „Poczekaj, mam pomysł” – powiedziała i wyjęła paczkę chusteczek. W plastikowym opakowaniu zostawiła tylko dwie, resztę przełożyła do kieszeni. „Masz wodę?” – „Tak” – sięgnąłem do mojego plecaka. Dziewczyna polała chusteczki i włożyła dolny koniec łodygi do wilgotnej paczki z chusteczkami, a całość do zaparkowanego obok stacji wyglądającego na nowego Renaulta (faktycznie po wypadku jakiegoś Niemca). Pamiętam, że ręka jej drżała, gdy zajmowała się moją nieszczęsną różą. „Fajnie, kolejna dziewczyna za kierownicą” – pomyślałem, nie wiedząc jeszcze, że będę musiał też tego spróbować – ze skutkiem, o którym lepiej nie mówić. Błogosławiona jest niewiedza ludzka i święta wszechwiedza Boga! „Psssiissi” – jakoś dziwnie parsknęła nagle śmiechem. Istotnie, silnik zgasł. Wyczułem, że się wstydziła, zaczęła się tłumaczyć: „Wiesz, nie uwierzysz, ale ja nim dziś pierwszy raz jeżdżę, do tej pory jeździłam Tico”. „Nie martw się, ja nie mam prawka i nawet pojęcia zielonego o kodeksie, poruszałem się przez całe życie tylko pociągami, komunikacją miejską i taksówkami. To, że raz czy dwa zgasł, to pryszcz” – pocieszałem ją. „Przynajmniej mogę powiedzieć, że dzięki temu mam coś z Kaczyńskiego” – dodałem żartując. Przed nami wyrósł potężny zamek krzyżacki. Odtąd skupiliśmy się w całości na zwiedzaniu (co mi bardzo odpowiadało, nigdy tu nie byłem i słuchałem z zaciekawieniem, gdyż „podpięliśmy się” pod jakąś wycieczkę z przewodnikiem). Nie pamiętam nawet, czy trzymaliśmy się za ręce. O sobie mało mówiła, trochę tylko o szkole, w której pracuje (okazało się potem, że to jedna z trzech prac).

*

„Tomek, musisz jechać. Mówiłeś, że wtedy a wtedy masz powrotny” – powiedziała, gdy spacerowaliśmy już poza murami. „E tam, jest następny!” – rzuciłem wesoło. Kiedy kolejny raz wróciliśmy na parking strzeżony, właściciel domyślił się chyba moich dylematów i zagadnął: „A może Państwo chcecie przenocować? Pokoje też wynajmuję”. Roześmieliśmy się szczerze jak czyste dzieci, które wyszły przed chwilą z kochającej ręki niebieskiego Ojca i nie zaznały jeszcze ani zdradliwie słodkiego szeptu pokusy spomiędzy liści zakazanego drzewa, ani grzesznych poruszeń ciała. „Nie, my już teraz na pewno jedziemy. Ile płacimy?” – zapytałem. Po chwili żegnaliśmy się na peronie. „Wrócę do siebie samochodem tak, jak tu przyjechałam, a ty…weź to na pamiątkę” – powiedziała czerwieniąc się trochę. Mała książeczka – albumik z aforyzmami. Tytuł: „NADZIEJA NIEPOZORNA”. Mam ją do dzisiaj.
Był 31 sierpnia 2009.

***

„Pani kochana, ja rozumiem, że Pani chce naturalnie, ale wskazania są wyraźne – ja pozwolę Pani, a gdy coś się stanie, będzie mnie Pani po sądach ciągnąć. Cięcie cesarskie” – zakończył sprawę lekarz. Jak przez mgłę przypominam sobie oddychającą ciężko blondynkę (już nie szatynkę) i pielęgniarkę mówiącą „nie ma czasu, rozwarcie na trzy palce”. Spora część kursu pt. „Szkoła rodzenia” przydała się psu na budę, ale teraz najważniejsze jest życie, a właściwie dwa życia. Wędrówka korytarzami szpitala przy Klinicznej i dwuskrzydłowe drzwi do sali operacyjnej zamykające się za łóżkiem na kółkach. „Proszę tu poczekać” – rozkaz pielęgniarki, która znika za nimi. Czas zwariował. Ani nie płynie, ani stoi. Trudno opisać to zjawisko. W końcu drzwi się otwierają. Wyjeżdża nagle z dużą prędkością łóżko z bokami z przezroczystego tworzywa, z którego dobiega głośny płacz dziecka. Kierują nim dwie pielęgniarki. Siedzę dalej otępiały, spoglądając na grubą sprzątaczkę flegmatycznie zamiatającą podłogę koło sali. W pewnej chwili spojrzała na mnie: „Panie, to Pana dziecko” – tak po prostu, spokojnie stwierdziła fakt. Wtedy dotarło do mnie. Zerwałem się jak wariat i gubiąc fizelinowy but, rzekomo mający zabezpieczać szpital przed drobnoustrojami wnoszonymi z zewnątrz, rzuciłem się pędem za odjeżdżającym łóżeczkiem. „Karolku, Karolku, nie płacz!” – krzyknąłem na cały korytarz i dopadłem do łóżeczka. Nie pamiętam, czy to coś zmieniło, ale może rozpoznał głos taty, który słyszał mimo powłok brzusznych przez tyle miesięcy. Za szklanymi szybami widzę szybką akcję: pępek, mycie, wszystko w rękawiczkach… Pozwolą chyba ojcu się przywitać z synem?? – myślę. Nie trzeba było jednak z buta się dobijać do dziecka, bo blondyna w białym fartuchu wpuściła mnie i wtedy strzeliłem pierwszą fotę mojego pierwszego dziecka: rączyny i nóżki tak delikatne i bezradne (potem Asia mi powiedziała, że gdy go dotknęła policzkiem leżąc jeszcze pod znieczuleniem, miała wrażenie, że to nieziemski aksamit), buźka wykrzywiona w grymasie (wiadomo, nowe środowisko – zimniej niż w brzuszku mamy, trzeba oddychać płucami, światło razi w oczy…), łuki brwiowe – tak, identyczne, jak u mamy! Boże przenajświętszy. Jeżeli jest coś, czego się nie da opisać, a co trzeba przeżyć, to z pewnością to jest to. Dotknąć jeszcze nie mogłem albo straciłem głowę, by o to zapytać, ale już po chwili Synek leżał spokojny ubrany w jakieś za małe body (w idiotyczne żabki – tak się spieszyliśmy, jadąc z rana taksówką, że nie wzięliśmy nawet ubranek – po części to „wina” położnej ze szkoły rodzenia, która zapewniała, że to nie jest najważniejsze, na miejscu jest w razie czego wszystko).

Tak się zaczął kolejny rozdział życia – dla całej trójki: Asi, mnie i Karola.

*

Nikt nie mógł wtedy przypuszczać, że dziewczyna, z którą pierwszy raz się spotkałem w Malborku, jeszcze raz pojedzie na kliniczną, tym razem z martwym Synem w łonie.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Panowie, właśnie rozmawialiśmy z Absolutem czyli ewangelie w ręku filozofa w XXI wieku (wersja z 3.12.2014)

Mojej żonie Joannie i naszemu synowi Karolowi Jeśli będziecie Mnie szukać, znajdziecie Mnie. Jr 29,13 Potem przychodzą do ciebie, tak jak lud przychodzi na zgromadzenie. Mój lud siada przed tobą, słucha twoich słów, ale według nich nie postępuje, bo mają na ustach słowa pełne miłości, ale myślą tylko o zysku. Jesteś dla nich jak ten, kto ma ładny głos i pięknie śpiewa o miłości przy akompaniamencie cytry. Słuchają twoich słów, ale według nich nie postępują. Gdy jednak spełni się to, co zapowiadasz, przekonają się, że mieli między sobą proroka. Ez 33,31-33 O Jezu (…). Jakże cierpię, że w ogóle podjąłem ten problem. To jest zbyt ciężkie dla mnie, jestem przecież tylko człowiekiem, a Ty? Ty jesteś kimś więcej. Powiedz mi zatem, kim jesteś? Ernest Renan  (tł. Józef Tischner) pozwól nam oglądać cuda Mi 7,15 0. Wstęp Przeglądając niniejszą książeczkę czytelniczka/czytelnik określi ją pewnie jako ‘komentarz do tak zwanych ewangelii kanonicznyc...

Medytacje z Robertem Biedroniem o LGBT i innych statystycznych mniejszościach seksualnych (tekst z 6.02.13)

Robert Biedroń wydał w 2007 roku książkę pt. „Tęczowy elementarz” (Adpublik: Warszawa). Adresowana ona jest, używając znanego slangu kościelnego, do wszystkich ludzi dobrej woli, w tym także heterowiększości. Ba, autorowi swojego czasu marzyło się, żeby praca ta została wpisana na szkolną listę lektur uzupełniających (!). Niestety, zostawia ona pewien niedosyt (niekoniecznie seksualny): autor pisze, że „każdy z nas indywidualnie określa swoją orientację seksualną” (s. 17, 30) i że „nikt nie ma prawa określać naszej orientacji seksualnej – ani rodzice, ani psycholog, ani ksiądz” (s. 30). Na przykład, „możemy tworzyć związki z kobietami, gdy nagle odkrywamy, że interesują nas również mężczyźni – i odwrotnie” (s. 17). Na s. 29 czytamy jednak, że „nie możesz stać się gejem lub lesbijką” i że „choć mechanizm kształtowania się orientacji seksualnej nie został jeszcze szczegółowo rozpoznany”, to „najnowsze badania naukowe wykazują, że orientacja seksualna ma związek z wpływem hormonów n...